Kwintesencją całej tegorocznej Wielkiej Pętli była końcowa niedzielna czasówka. Tak jak 8 lat temu w Brazylii kwintesencją całej rywalizacji w przywołanej konkurencji był finał. Przypomnę, że w rzeczonym finale pierwsze trzy miejsca zajęły biegaczki (jeśli pozostałe uczestniczki biegu przeciwko użyciu takiego określenia nie zaprotestują) z Afryki, które powinny startować w innej kategorii płciowej.
W największym skrócie, bo nie ma czasu na niepotrzebne dywagacje. Poziom testosteronu, jaki im, tej trójce znaczy, zmierzono wskazywał, że są mężczyznami. W normalnym świecie zostałyby niedopuszczone do zawodów i byłoby o sprawie. Ponieważ ten świat normalny nie jest, stało się inaczej, skutkiem czego, co już zaznaczyłem, zajęły całe podium. Tym sposobem straciła też Polska, bo będąca wówczas w życiowej formie Jóźwik zamiast srebra przywiozła z igrzysk piąte miejsce.
Wbrew wcześniejszemu postanowieniu oglądałem dzisiejszą czasówkę zamykającą Wyścig Dookoła Francji. Czasem tak mam, że masochizm zaczyna u mnie górować nad innymi potrzebami. Z tego powodu, między innymi, nie wyłączam telewizora jak gra reprezentacja Polski w piłce nożnej. I wczoraj znów mnie dopadło. No więc oglądałem.
Na jakieś 55 minut przed końcem tego oglądania wystartował do etapu trzeci w klasyfikacji Belg. Dwie minuty po nim Duńczyk, a kolejne dwie minuty później Pogacar. I czułem się jak przy oglądaniu tego wspomnianego wyżej biegu. To znaczy odnosiłem wrażenie, że ta trójka to innej płci od reszty stawki jest. Ponieważ, o ile wiem, płci(e) na tym padole są tylko dwie, a pozostałych uczestników TdF, już przed wyścigiem zresztą, zaliczono do tej silniejszej, to zacząłem mieć problem. Było ewidentnie widać, że tych trzech jedzie na innym biegu. Biegu przynależnym innej, silniejszej, płci. No ale tej innej, silniejszej od mężczyzn, przecież nie ma. No i tak, z tą rozdziawioną gębą, siedzę w fotelu od tamtego momentu do teraz i staram się napisać coś, co mogłoby ten fenomen wyjaśnić. Duńczyk i Belg odstawili czwartego o minutę, Pogacar z kolei dołożył drugą minutę im. W generalce wyprzedził Duńczyka o minut ponad sześć, Duńczyk Belga o kolejne ponad trzy, a ten czwartego w klasyfikacji kolarza, najlepszego z „nieboskich”, o prawie minut dziesięć.
Dodam, że nie wiadomo jakby to z tą ich boską kolejnością było, gdyby Duńczyk nie leżał paręnaście tygodni temu w kraksie, po której przez ponad miesiąc leżał z kolei w szpitalu, z przed dwa miesiące nie umiał chodzić. Moim zdaniem to on wygrałby te wszystkie górskie etapy i tę wczorajszą czasówkę, przy okazji bijąc też rekord szybkości wjazdu na każde ze wzniesień ustanowione wcześniej nie tylko przez różnych Armstrongów czy Pantanich, ale także te osiągnięte przez samochody. Być może nie wykluczając terenowych z napędem na cztery koła. No bo jak leży nieżywy przez dwa miesiące, a potem, po paru tygodniach nauki chodzenia, dokłada wszystkim (oprócz Pogacara, rzecz jasna) po kilka minut na każdym etapie, to co będzie w przyszłym roku jak podczas przygotowań do Pętli nie spadnie ze skarpy i nie rozbije się totalnie o skały czy inne betonowe przepusty? Strach się bać.
Ja sobie tak trochę dworuję, ale za pasem igrzyska. I jak w tym tygodniu nie wkroczy kolarska WADA, to będziemy mieć powtórkę z rozrywki. To znaczy z igrzysk w Rio. Tyle, że nie na lekkoatletycznym stadionie, a na trasie wyścigu. Ciekawym, czy przyjadą na metę (o kolejności nawet nie wspominam, bo jest przesądzona) w takich odstępach czasowych jak w dni temu w niedzielę (jak ktoś nie czytał, to pisałem o tym na Salonie 16-go lipca), czy większym.
PS
Okazuje się, że kolejność w Paryżu może być cokolwiek inna. Vingegaard zrezygnował ze startu olimpijskiego. Tym samym srebro dla Evenepoela. Zwalnia się miejsce na podium. Któż więc trzeci? Stawiam na Van Aerta albo któregoś z Holendrów. Oni też są dobrzy w te klocki. W jednoetapówkach tylko, ale o to przecież na igrzyskach chodzi.
Inne tematy w dziale Sport