Szkoda wielka. Naprawdę. Dopingowicze, ci najwięksi, odpuścili etap. Wciąż udają, że są zmęczeni po weekendzie. Szatan z nimi zresztą.
Kwiatkowski zaatakował w najlepszym możliwym momencie. W optymalnym dla siebie, jak się wydawało, towarzystwie. Jechał w trójkę z gośćmi, którzy potrafią jeździć, i to dobrze, na czas, a z dobrego finiszu, w przeciwieństwie do Polaka, nigdy nie słynęli. I wszystko, do kilometra przed metą, zdawało się wskazywać, że Michał zaliczy trzecie wielkopętlowe etapowe zwycięstwo i zrówna się pod tym względem z Majką. Nie zrównał się, bo finisz sensacyjnie przegrał.
On, wielki taktyk, dał się zrobić na tymże finiszu w bambuko. Jak, nie przymierzając, dziecko. Będąc z całej trójki niewątpliwie najlepszym sprinterem. Campenaerts zaryzykował. Na kilometr przed metą nie poszedł w wachlarzu za trzecim z ucieczki Vercherem. Zrobiła się luka. Chcący wygrać etap Polak musiał Francuza gonić. I dogonił. Ale wtedy zza jego pleców wyskoczył Belg, a Francuz na finiszu też zdołał zmęczonego Polaka wyprzedzić. I, zamiast zasłużonego zwycięstwa, mamy zasłużone trzecie miejsce.
Powtórzę. Szkoda. Kwiato ma już 34 lata. Takiej szansy jak dziś może już od losu nie dostać. W tym wyścigu na pewno, bo jutro i pojutrze Alpy, a w niedzielę, mimo że jest świetnym czasowcem, to dopingowicze nie dadzą mu żadnych szans. Nie muszą zresztą dawać. Czasówka jest jeśli nie górska, to pagórkowata, a w tego typu próbach terenowych Polakowi jednak do czołówki trochę brakuje.
W kolejnych latach Kwiatkowski może już na jazdę w Pętli w ogóle szansy nie dostać. Kto wie czy po obecnym sezonie nie zakończy kariery. Dlatego tak fantastyczną rzeczą byłoby dzisiejsze zwycięstwo. Niestety. Uciekło sprzed nosa. Żeby tylko nie musiało się śnić przez lata. Jako coś, co było na wyciągnięcie ręki, a do czego, do tej chwili nie wiem dlaczego, nie doszło.
Ale, generalnie, przyjemnie oglądało się znów etap najważniejszego wyścigu na świecie gdzie przez ponad godzinę i (niemal) do końca to polski kolarz rozdawał karty.
Inne tematy w dziale Sport