HareM HareM
457
BLOG

Wimbledon po III rundzie. Zbaraniałem!

HareM HareM Sport Obserwuj notkę 65
Czwarta runda jak dwa lata temu - bez polskich singlistów

No i tym sposobem trzy pierwsze rundy za nami. To jest ważne o tyle, że turniej, przynajmniej ten singlowy, odbędzie się od początku do końca. Pogoda w Wielkiej Brytanii jaka jest każdy wie, więc cieszmy się, że nawet jak pogoda zrobi Anglikom w drugim tygodniu kuku, to sobie w tej kwestii poradzą. Ale, w sumie, nie o tym przecież chciałem.
Oglądałem cały wczorajszy mecz Igi, od pierwszej piłki do ostatniej. I jestem, pewnie jak większość obserwatorów, w dużym szoku. Bardziej jednak z powodu tego co w setach drugim i trzecim pokazała rywalka, niż tym, że Polka ten, wydawałoby się po pierwszej partii że wygrany, mecz przegrała. Zawsze jest niby tak, że gra się jak przeciwnik pozwala. No to w takim razie Putincewa w dwóch końcowych setach nie pozwoliła Idze na nic. Nie psuła prawie niczego, odbijała wszystko, bardzo dobrze serwowała, zagrała kilka świetnych skrótów and last but not least, zaczęła sypać winnerami.
Jest jednak druga strona medalu. Są zawodniczki i trenerzy którzy, już w trakcie meczu, potrafią szybko reagować na to, co się dzieje na korcie. Na przykład wczoraj trener Putincewej kazał jej się przesunąć przy serwisie Igi, w stosunku do tego jak stała w secie pierwszym, 2 czy nawet 3 metry do tyłu, czym serwisowe przewagi Polki zneutralizował. I wszystko obróciło się do góry nogami.
Iga i jej trener do takich ludzi, niestety, nie należą. I nie piszę tego złośliwie, pod wpływem jakiejś tam pojedynczej porażki, tylko tak faktycznie, wg mnie, jest. Tak było w tym roku z Noskovą i Rybakiną, w zeszłym z Ostapienko, teraz z Putincewą. Polka w trzecim secie, widząc co się działo w drugim, niczego nie zmieniła. Grała dalej w ten sam deseń, a ponieważ Putincewa nic na jakości w decydującej partii nie straciła, to skończyło się tak jak skończyło. Finalnie może nawet dobrze, bo skoro Iga po meczu mówi, że przerwa po Paryżu była niewystraczająca, to teraz będzie ją miała od najgroźniejszych rywalek do olimpijskiego złota na pewno dłuższą. Bo, co by nie powiedzieć, najważniejsze w tej chwili są igrzyska.
Jak ktoś mnie regularnie czyta, to wie, że już grubo przed sezonem byłem zdania, można sprawdzić, że tegoroczną trawę należy odpuścić, a Wimbledonem na poważnie było się zajmować w poprzednim (była realna szansa nawet na wygraną), a jak nie, to zająć się nim w roku przyszłym. Po tegorocznym Paryżu zdanie lekko zmodyfikowałem, bo mi się w tamtym momencie wydało, podobnie chyba jak sztabowi NDN-u, że Iga jest w stanie wygrać już wszystko, bez względu na wzgląd. Okazuje się jednak, że jeszcze nie. No więc nie ma co przeżywać i przeżuwać. Stało się i się nie odstanie. Do domu i odpoczywać, a potem na igrzyska i jedziemy z nimi wszystkimi. Jak wczoraj Putincewa z Igą.
Jeszcze zdanie o Rosjance. Niedawno napisałem, że ona ma sufit niżej Igowej podłogi. Z żalem muszę odszczekać. Niesamowite były te dwa sety w jej wydaniu.
Wczoraj rozgrywano również inne mecze trzeciej rundy. Ostapienko, jak można było przypuszczać, nie miała żadnych kłopotów w odesłaniem do domu amerykańskiej Chorwatki Pery. Teraz, miast z Igą, zmierzy się z Putincewą. Zapowiada się, że będzie ostro. Mój typ? Cóż. Po wczorajszym meczu nie mam:).
Od początku turnieju bez fajerwerków, acz dość przekonująco, wygrywa swoje mecze Collins. W trzeciej rundzie pokonała Haddad-Maię i w poniedziałek, w meczu o ćwierćfinał, spotka się z coraz pewniejszą siebie po każdym meczu Krejcikovą. Wcale nie jestem taki pewien czy Amerykanka wyjdzie z tej potyczki zwycięsko. Choć, gdybym miał wybrać faworyta, postawiłbym jednak na nią.
Mająca pewne kłopoty w drugiej rundzie Rybakina, przez trzecią przeszła jak burza. Woźniacka ugrała z nią ledwie jednego gema. W czwartej Kazaszka trafia na Kalińską, z którą w przeszłości radziła sobie tak sobie. Ta druga stosunkowo łatwo pokonała w sobotę Samsonową i na pewno przed poniedziałkową konfrontacją nie stoi na straconej pozycji.
Podobnie jak Iga, nie popisała się w trzeciej rundzie Jabeur. Wyraźna porażka ze Switoliną i nici z kolejnej próby podbicia Londynu. Rywalką Ukrainki będzie Chinka Łang. Ta od porażki 0:6, 0:6 z Igą w zeszłorocznym Paryżu. Którakolwiek z nich wygra ten mecz (stawiam, mimo wszystko, na Ukrainkę), to potem w ćwierćfinale czeka ją niesamowicie trudne zadanie.
Dolna połówka drabinki gra każdą rundę dzień wcześniej. To oznacza, że przed finałem będzie dzień dłużej odpoczywać. Pewnie nie bezpośrednio, ale przed półfinałem. Tak to z reguły organizatorzy Grand Slamów ustawiają. Czyli oprócz tego, że po tej stronie drabinki słabsza obsada, to jeszcze mają ten handicap. Przeżyjemy, szczególnie że przestało to być ważne dla Igi.

A jak chodzi o fakty, to:
Doskonale spisuje się w tym turnieju Raducanu. Wszystkie trzy mecze wygrała w dwóch setach, w drugiej rundzie wyrzuciła z turnieju, i to bez większych trudności, Mertens, a teraz to samo zrobiła z Sakkari. W kolejnej rundzie czeka na nią nowozelandzka kwalifikantka Sun, która sprawiła jedną z największych niespodzianek rundy pierwszej wyrzucając za burtę Chinkę Żeng. W rundzie trzeciej jej ofiarą została kolejna Chinka, aktualnie nr 61 rankingu, Żu, i tym sposobem w czwartej rundzie będziemy mieli pojedynek kwalifikantki i „dzikiej karty”. Z całym należnym szacunkiem dla pierwszej stawiam jednak na tę drugą.
Po raz pierwszy od dokładnie dwóch lat w czwartej rundzie  Wielkiego Szlema zagra Badosa która, raczej niespodziewanie, pokonała w piątek faworyzowaną Kasatkinę. Przeciwniczką Hiszpanki w 1/8 finału będzie Vekic. Chorwatka, nie bez kłopotów w dwóch pierwszych setach (trzeci był już formalnością), uporała się z rozstawioną Jastremską.
Prawie jak burza idzie do tej pory nr 7 turnieju Paolini. Prawie, bo wszystkie jej pierwsze sety to rozpoznanie „walką”, a dopiero w drugich jest „rzeź niewiniątek”. W trzeciej rundzie ofiarą Włoszki okazała się Andreescu, która rundę wcześniej odprawiła z kwitkiem zawsze nieobliczalną Noskovą. Rywalką Paolini w walce o ćwierćfinał będzie Keys. Zapowiada się niezły mecz. Rozstawiona z 12–tką Amerykanka też nie przegrała jeszcze w tegorocznym Wimbledonie seta, a w piątkowym rozdaniu stosunkowo łatwo wyeliminowała notującą najlepszy sezon w karierze Kostiuk.
Do czwartej rundy awansowała również inna Amerykanka, numer 19 turnieju i numer 17 rankingu, Navarro. W drugiej rundzie nie sprostała jej Osaka, teraz Rosjanka o typowo słowiańskim nazwisku Shnaider. Navarro wygrała ten mecz nie bez kłopotów, w każdym z trzech rozegranych setów przegrywając po dwa swoje gemy serwisowe, ale to ona gra dalej w turnieju. W 1/8 trafia na Coco, która na razie idzie w Londynie jak przecinak. W pierwszych dwóch rundach straciła tylko po trzy gemy. W trzeciej cztery, ale za to zaliczyła bajgiel. Tyle, że grała, przynajmniej w odsłonach nr II i III, z zawodniczkami, których nazwiska naprawdę rzadko, jeśli w ogóle, przewijały się nie tylko w turniejach wielkoszlemowych, ale jakichkolwiek rozgrywanych pod egidą WTA. Jedno jest pewne. Z tego bratobójczego pojedynku zwycięsko wyjdzie i do ćwierćfinału wejdzie… Amerykanka:). Oczywiście ze wskazaniem na Coco, ale nawet palca, nie mówiąc o całej ręce, za to nie zastawię. Navarro stać na wielkie niespodzianki. Nie wiem czy już w tym turnieju, ale stać.
Generalnie, po wyeliminowaniu wszystkich Polaków, turniej stał się, przynajmniej dla mnie, dużo mniej emocjonujący. I tu dochodzimy do, jedynej już chyba, przewagi Agnieszki Radwańskiej nad NDN-em. Krakowianka powodowała, że przez kilka bitych sezonów z powodu Wimbledonu siedziałem przez pół lipca z nosem tuż przy telewizorze. Jako umiarkowany optymista liczę na to, że od przyszłego roku znów tak będzie.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (65)

Inne tematy w dziale Sport