Cóż. Oczywiście można usprawiedliwiać porażkę Hurkacza. Ale gdyby zagrał przyzwoicie w dwóch pierwszych setach, to czwartego by nie było. I kontuzji też nie. Zresztą. Ten czwarty też mógł się skończyć dużo prędzej i dużo przyjemniej. I tyle mam do napisania w tym temacie. Zajmijmy się Igą.
Strasznie mi się podoba w tegorocznym Wimbledonie. To znaczy w tych pierwszych dwóch rundach. Gra tyle, ile musi. Gra żeby wygrać. I wygrywa. Żadnych fajerwerków. Za to cały czas pełen spokój, pełna kontrola nad tym, co się dzieje i koncentracja przed tym, co ją czeka.
W trzeciej rundzie czeka ją mityng z Putincewą, którą zdążyłem już odstrzelić przed meczem z Siniakową, a która tąże Siniakową wypunktowała niczym dziecko. Na wiosnę Iga miała z kazachską Rosjanką, w jednym z turniejów na hardzie, pewne kłopoty w jednym z setów, ale jeżeli ma zajść w tym turnieju wysoko, a tego się spodziewam, to nie możemy zakładać poważnych trudności z zawodniczką, której sufit jest niżej niż podłoga Igi.
Sensację, pokonując Garcię, sprawiła Pera. Tym samym nieuniknione wydaje się w czwartej rundzie starcie Igi z Ostapienko (pewnie wygrała swój mecz drugiej rundy), bo nie wydaje się z kolei, żeby amerykańska Chorwatka była w stanie przeciwstawić się wcześniej Łotyszce. I dobrze. Trzeba w końcu przetrzepać skórę mało sympatycznej (na korcie przynajmniej) reprezentantce Łotwy, bo jak nie, to zacznie jej się rzeczywiście wydawać, że ma patent na światową jedynkę, a od tego do megalomanii, szczególnie w jej przypadku, jeden krok. Swoje mecze wygrały trzy największe potencjalne kandydatki do rozegrania z Igą ćwierćfinału. Mam na myśli Collins, Haddad Mayę i Krejcikovą. Najmniej energii straciła Brazylijka, bo jej rywalka skreczowała już po trzecim gemie. W trzeciej rundzie są też niemal w komplecie główne kandydatki do skrzyżowania rękawic z Polką w półfinale. Przebrnęły ten etap Rybakina, Kalińska, Samsonowa, Jabeur i Switolina. Przegrała tylko niespodziewanie, z Chinką Łang (rok temu na RG słynne 0:6, 0:6 z Igą), rekonwalescentka Pegula.
Dzień wcześniej grała dolna połówka drabinki. I tak. Może nieco dziwić nie tyle sama porażka, co jej skala, Mertens z Raducanu. Poza tym, w większości, wygrywały faworytki. Za wyjątkiem rozstawionej Noskovej, która przegrała z wracającą po kontuzji Andreescu oraz byłej wielkoszlemowej mistrzyni Stephens, pokonanej rzez Niemkę Shneider. Zakończyła swój udział w turnieju Osaka, której po meczu drugiej rundy w Paryżu z Igą wieszczono rychły powrót na szczyt. To znaczy kto wieszczył, ten wieszczył. Ja, na ten przykład, byłem dużo bardziej ostrożny. I się sprawdza. Przy czym Japonka trafiła w drugiej rundzie na rzeczywiście wymagającą rywalkę.
Jestem ciekawy jak się to wszystko dalej potoczy. Mam w tym roku ograniczone możliwości oglądania Winbledonu, więc na żywo widziałem tylko Igę. I wystarczy. W końcu ważne, żeby podpatrywać najlepszych, nie?
Inne tematy w dziale Sport