Jest praktycznie zgodnie z planem. Nic lepiej, nic gorzej
Kto miał wygrać, ten wygrał. Kto pewnie, ten pewnie. Kto mniej pewnie, ten mniej. A obie Magdy, zgodnie z przewidywaniami, przegrały. Jedna mniej więcej tak pewnie, jak zwyciężył Hurkacz, druga z kolei tak pewnie, jak wygrała Iga.
Runda pierwsza w sensacje specjalnie nie obfitowała. Ale jedna była. To niewątpliwie porażka obrończyni tytułu. Osobiście nie spodziewałem się po niej, że powtórzy zeszłoroczny sukces, ale przynajmniej do trzeciej rundy to wypadało doczłapać. Tymczasem taki zonk. Tym bardziej, że grała z dziewczyną, która w turnieju głównym Wielkiego Szlema zagrała dopiero po raz trzeci, a w obu poprzednich dwóch startach nie przeszła pierwszej rundy. Czeszka od początku roku (za wyjątkiem Paryża, gdzie dotarła do ćwierćfinału i Stuttgartu, gdzie walczyła nawet o finał) gra bardzo przeciętnie, żeby nie napisać słabo, ale taka porażka to już chyba lekka przesada. To jeszcze nie jest poziom Magdy Linette prezentowany przez cały ubiegły rok po świetnym występie w Melbourne, ale jak tak dalej pójdzie… Przy czym „nie nasz cyrk, nie nasza małpa”. Niech się martwią Czesi. Ich problem.
Osobiście zaskoczyła mnie porażka Kalininy z Rosjanką o ormiańskim nazwisku Awanesjan. Myślałem, że Ukrainka zwycięży w cuglach. Tymczasem w cuglach przegrała. Wygrana Woźniackiej z Parks z kolei specjalnie mnie nie zaskoczyła. Zaskoczyły natomiast, z lekka oczywiście, rozmiary tego zwycięstwa. Wyraźnie przegrała swój mecz 36-letnia Kerber. Tylko czy ktoś poważnie liczył na to, że wygra? Ja, na ten przykład, poważnie życzyłem jej wygranej, ale jednocześnie w nią mocno wątpiłem. Przed meczem Krejcikovej z Kudiertmietową ciężko było wskazać faworytkę, dlatego wygraną Czeszki trudno uznać za niespodziankę. Meczu nie widziałem, więc trochę strzelam, ale wygląda na to, że w meczu dwóch rywalek, które od dłuższej chwili są bez formy, przegrała ta jeszcze słabsza.
W dolnej połówce niespodzianek też nie za wiele. Ale jedna niewątpliwie duża. Odpadła, ósma w tej chwili w rankingu, finalistka ostatniego Australian Open, Chinka Żeng. Dla mnie przykrą niespodzianką jest porażka Muchovej, którą zawsze oglądam z dużą przyjemnością. No ale po takiej przerwie trudno wchodzić na wielkoszlemową orbitę z kosmiczną prędkością. Tym bardziej, że z byle płotką (czy dla rodzaju żeńskiego stosuje się pojęcie „leszcz”?) jednak nie grała. Porażka w pierwszej rundzie powinna dobrze zrobić 16-letniej chyba jeszcze Andriejewej. Ochłonie, będzie na korcie, jak to czasami akcentuje, mniej harda. Tak czy inaczej przegrana niespodziewanej półfinalistki tegorocznego Rolanda Garrosa mnie nieco zdziwiła. Tym bardziej, że nie mierzyła się z żadną uznaną na rynku postacią. Porażki Pliskovej dziwią z każdym rokiem coraz mniej, niemniej ta jest warta odnotowania. Raz, że pierwsza runda, dwa, że grała tu kiedyś w finale. Przegraną Cirstei traktuję w kategoriach tych do przewidzenia. Gra ostatnio fatalnie, to czemu akurat w Londynie miałoby być inaczej?
Największe sensacje I rundy miały, tak naprawdę, miejsce zanim się ona zaczęła. Do turnieju nie przystąpiły dwie najlepsze Białorusinki i jedna z najlepszych Rosjanek, Aleksandrowa. Dodatkowo dobra Włoszka Cocciaretto. Sporo tych absencji. Być może jest tak, że Sabalenka, chcąc dorównać Idze, się przedwcześnie „wystrzelała”. I teraz musi się podładować. Ma trochę czasu, bo na igrzyska nie jedzie. Najprawdopodobniej nie chce podpisać antyputinowskiej i antyłukaszenkowej „lojalki”. Jej sprawa. W końcu miłość wymaga ofiar.
No więc mamy pierwszą rundę za sobą. Iga w niej może specjalnie okazale nie wypadła, ale, zważywszy jeszcze z kim grała, źle na pewno nie było. Powiedziałbym nawet, że było dość solidnie. Mecz z Martić powinien jej pomóc w dalszym oswajaniu się z trawą. Bo do meczu z Siniakową (stawiam, że poradzi sobie z Putincewą bez większego trudu) trzeba już być przygotowanym na tip-top. Żeby się nie powtórzyła sytuacja sprzed dwóch lat z meczu z Cornet. A potem? Chyba Ostapienko. Trzeba w końcu stawić czoła gangrenie.
Inne tematy w dziale Sport