Gorzej z Magdami.
No to zacznę od tych Magd w takim razie.
Fręch już w pierwszej rundzie trafia na Haddad-Maię. Cóż. Grały dwa razy. I dwa razy w plecy było. Przy czym, dwa lata temu na trawie w Birmingham, dużo lepiej niż rok później na hardzie w Montrealu. Tak czy inaczej optymistą być trudno. I trudno rozpatrywać jej kolejne pojedynki. Oczywiście z radością i bez zbędnej zwłoki odszczekam te pesymistyczne przypuszczenia jeśli tylko okażą się zwykłym czarnowidztwem.
Linette wylosowała w I rundzie Switolinę, z którą grała dotąd trzykrotnie. Bilans ma ujemny, ale jedyny mecz na trawie (i to był zresztą ich ostatni pojedynek, tyle że trzy lata temu) Polka wygrała. Właśnie w Londynie. Będzie ciężko, ale gdyby tak, przez przypadek, Magda pierwszą przeszkodę wzięła, to potem ma, teoretycznie, łatwiej. Teoretycznie, bo ona rzadko kiedy gra dobrze dwa mecze z rzędu. Teoretycznie, cały czas to słowo powtarzam, powinna więc po zwycięstwie na inaugurację przejść też drugą rundę, bo zagra w niej albo z Golubić, albo z Niemeier. Przy czym z Niemką nie każdy ma łatwo, o czym wie nawet Iga. W trzeciej rundzie przed Magdą, uważam, to już ściana. Ja oczywiście bardzo będę Polce w tym ewentualnym meczu kibicował, ale jej szanse z Jabeur na trawie oceniałbym, powiedzmy, jako… lekko umiarkowane. Dlatego w jej przypadku dalej niż za III rundę we wróżeniu nie ma sensu wychodzić. Chyba, że ją przejdzie. Tymczasem my też przejdźmy. Do Igi.
W tym roku, podobnie jak dwa lata temu, nie zagrała przed Wimbledonem żadnego meczu na trawie. Jak to się wówczas skończyło, przypominał nie będę. W tym roku jednak, tak mi się wydaje, powinno być dużo lepiej. Szczególnie patrząc od strony mentalnej. Wtedy wszyscy pismacy szukali sensacji i czekali, kiedy wreszcie zakończy serię meczów bez porażki i będzie o tym można napisać. Ona sama była tym wszystkim mocno zmęczona. Zmęczenia Ameryką i mączką nie licząc. No i była, z powodu tej serii właśnie, pod wielką presją. Teraz nie jest. Nawet wręcz przeciwnie, moim zdaniem. Jest dwa lata starsza i dwa lata mądrzejsza. Dodatkowo ogromnie zbudowana trzema turniejowymi (co jedno to bardziej prestiżowe) zwycięstwami z rzędu, dwoma finałowymi (w tym jedne, ewidentne, bęcki) wygranymi z Sabalenką, odwróceniem losów meczu z Osaką, doprowadzeniem w Paryżu do „świńskiego remisu” z Coco (choć, być może, to akurat najmniej ją podnieca) i wreszcie skalą i rozmiarami zwycięstwa w finale francuskiego szlema.
Doszło do niej, do Igi znaczy, że skoro potrafi wygrać w ciągu 6 tygodni 19 spotkań z rzędu (w tym połowa z top-18, a pięć z top-5), to stać ją już na wszystko. I pewnie ją stać. Co nie znaczy, że nie trzeba zachować pokory (tę akurat wydaje się mieć zawsze), pełnej koncentracji i spokoju (te dwie ostatnie rzeczy nie do końca). Tym bardziej, że:
1. W pierwszej rundzie Kenin. Ta jest zawsze nieobliczalna. Można spytać. Na przykład Sabalenkę albo Pegulę. A już najlepiej Gauff. Zresztą. W ostatnim ich meczu, w styczniu w Melbourne, pierwszego seta Iga rozstrzygnęła dopiero w tie-breaku.
2. W trzeciej rundzie najprawdopodobniej Siniakowa. Nie grały jeszcze ze sobą, ale Czecho-Rosjanka ma ostatnio całkiem niezłą passę i nie wolno jej, pod żadnym pozorem, lekceważyć. No chyba, że przegra wcześniej z Kerber albo Putincewą. Wtedy można:)
3. W rundzie czwartej przyjdzie się zmierzyć albo z Ostapienko, albo z Garcią. Przy czym ja bym się nie zdziwił, gdybym w meczu o możliwość skrzyżowania palet z Igą zobaczył w meczu z Francuzką, zamiast Łotyszki, australijską Chorwatkę Tomljanovic. Z wszystkimi trzema było Idze dotąd średnio po drodze. Z Ostapienko wiadomo. Każdy wie. Z Garcią prowadzi niby 4:1, ale każdy ich mecz był albo trzysetowy albo przynajmniej zażarty. Najmniej to chyba akurat ten wygrany przez Igę w WTA Finals’22, dzięki której to porażce Francuzka… zdobyła tytuł mistrzyni świata:). A Tomljanovic? Przegrywa z Igą 0:3. Fakt. Ale aż dwa z tych spotkań kończyły się kreczami. I to nie takimi w stylu Azarenki. A ostatni pojedynek w Ostrawie (oglądałem cały!) do momentu poddania był wyjątkowo wyrównany (7:5, 2:2).
4. Ćwierćfinał. Tu można natrafić na kilka kłód od nogami. Po pierwsze na obrończynię tytułu. Vondrousova na trawie będzie na pewno silniejsza niż ostatnio była na cegle, a po drugie będzie chciała zmyć plamę, jaką dała podczas ich ostatniego spotkania w Paryżu. Przy czym rywalką Igi w ćwierćfinale wcale nie musi być leworęczna Czeszka. Vondrousova, żeby stanąć naprzeciwko Świątek, musi najpierw wygrać w trzeciej rundzie z Krejcikovą (jeśli ta wcześniej pokona Kudiermietową), a potem kogoś z pary Collins/Haddad-Maia (chyba, że sensację sprawi Tauson).
5. Na półfinał z Igą najłatwiej, jeśli będzie zdrowa, wytypować Rybakinę. Ale uwaga. Żeby stanąć w szranki z Igą kazachska Rosjanka musi w czwartej rundzie (w pierwszych trzech ma spacerek) pokonać Kalińską albo Samsonową (bo Kalinina ani Awanesjan to na razie chyba jeszcze nie ten rozmiar kapelusza), a w ćwierćfinale wykazać wyższość nad Pegulą/Boulter/Switoliną/Jabeur (kandydatkę proszę sobie wygrać samemu; ja wybieram, choć na 100% przekonany nie jestem, Finezyjkę)
6. No i finał, do którego jeśli Polka dotrze, to znów go najprawdopodobniej wygra. Nie mają szans trafić na Igę przed finałem (każda z tego powodu przebiera pewnie z radości nogami pod stołem aż huczy), w kolejności wg rankingu, bo przecież nie wg tego w jakiej są teraz formie: Gauff, Sabalenka, Paolini, Żeng, Sakkari, Keys, Kasatkina, Azarenka, Kostiuk, Navarro, Aleksandrowa, Andriejewa, Jastremska i nierozstawiona Muchova. Więc to z którąś z nich będzie ewentualny finał. Tylko którą z tych pań stać na pokonanie NDN-u w finale Wielkiego Szlema? Bądźmy poważni.
...
cdn.
Inne tematy w dziale Sport