Obiecałem nie odzywać się przynajmniej do jutra wieczór, ale w takiej sytuacji to tylko krowa nie zmieniłaby zdania.
Gdybym chciał się bawić w teorie spiskowe to napisałbym tak. Ktoś tu tak bał się kompromitacji w meczu z Igą, że zdecydował się na pokaźną stratę punktową w rankingu i porażkę w ćwierćfinale. Oczywiście po chwili bym się z tej teorii jednak rakiem wycofał, no bo niby kto miałby to robić?
Sabalenka na pewno nie. Białorusinka, trzeba o tym jasno napisać, bo było to ewidentnie widać, a nikt z komentujących na ten temat pary z gęby nie chciał puścić (polscy sprawozdawcy jakby specjalnie szukali innych przyczyn i palili głupa, a ci anglomówiący, np. pani Schett, podobno kobieta, też chodzili dookoła tematu jak dookoła dużej kupy i ani me, ani be), jakby to był jakiś temat, nie wiem jakie, tabu. Po prostu. Dostała dziewucha okres. I bardzo boleśnie to odczuwała. Dlatego grała na ćwierć gwizdka, grając bardziej w chodzonego niż w tenisa. Na pewno chciała wygrać, ale organizm nie pozwolił. Młoda Rosjanka oczywiście się starała i momentami jej to nieźle wychodziło, ale powiedzmy sobie szczerze. Gdyby nie niedyspozycja Sabalenki, skończyłoby się to dla niej na pewno porażką. I to jest dla mnie bezdyskusyjne.
Rybakinę z kolei, w pierwszej kolejności, można posądzać o obawę przed porażką z Sabalenką (przegrała z nią już ostatnio w Madrycie), bo to na nią trafiłaby przed meczem z Igą. Tylko że ona się Sabalenki też niespecjalnie boi. Jest za to niezaprzeczalnym faktem, że Rosjanka w barwach Kazachstanu zagrała słabiej niż w poprzednich spotkaniach, a z drugiej strony Paolini obrała świetną taktykę i pokazała reszcie stawki jak trzeba grać z Kazaszką, żeby ją pokonać. Mam nadzieję, że to spotkanie oglądał i sobie nagrał trener Wiktorowski i teraz już wie co robić, żeby to Iga, a nie Rybakina wygrywała większość bezpośrednich spotkań. Bo ja już, na ten przykład, dzięki polsko-ghańskiej Włoszce, wiem.
Jednym słowem spiskowe twierdzenie, od którego zacząłem, się chyba kupy nie trzyma. Za to twierdzenie inne, takie mianowicie, że z chwilą odpadnięcia dziś tych dwóch pań, w tegorocznej damskiej edycji Rolanda Garrosa skończyły się emocje, może zawierać w sobie dużo prawdy. Jeśli nie całą. Na marginesie, może być zupełnym, dodam, ze Świątek ma (na tę chwilę, bo tuszę, że o turnieju ta przewaga będzie jednak znacznie większa) nad Sabalenką ponad 2500 pkt przewagi, a nad Rybakiną 4500 pkt. Nie pisząc już o tym, że po dzisiejszej porażce Białorusinki wiceliderką rankingu WTA w najbliższym zestawieniu będzie Gauff, która wyprzedza w tej chwili Sabalenkę o równe 200 oczek. To się oficjalnie ukaże oczywiście dopiero w poniedziałek, przy czym tam będą już ujęte wyniki całego turnieju. Jeśli Iga wygra w Paryżu, to będzie miała nad Amerykanką ponad 4700 pkt przewagi. Biorąc pod uwagę, że na trawie i na hardzie będzie w lecie bronić mniejszej liczby punktów niż Amerykanka (Gauff wygrała w końcu ostatnie US Open) czy Sabalenka (półfinał Wimbledonu, finał US Open) można przyjąć, że przynajmniej do końca turnieju w Pekinie Polka będzie liderką rankingu. To znaczy ja jestem przekonany, że będzie nią również na koniec sezonu, ale powiedzmy, że jej na jesień będzie szło średnio na jeża, to i tak do Pekinu jako liderka dociągnie.
Jutro półfinały. Żeby nie było nudno, to musiałaby przegrać Iga. Ale nie przegra. Więc będzie nudno. Tyle, że nie dla nas Polaków. Na dwie finalistki Wielkiego Szlema jedna i jedna czwarta będzie z Polski. Tak dobrze w polskim tenisie jeszcze nie było.
Inne tematy w dziale Sport