Od pewnego czasu, tak jak to ma miejsce również w wypadku innych dyscyplin, których „polskość” ostatnio podupadła, dużo rzadziej niż jeszcze kilka lat temu oglądam transmisje z wyścigów kolarskich, których przecież w telewizji, na takim Eurosporcie na przykład, bez liku. Cóż. Majka stary, Kwiatkowski stary, Bodnara w peletonie już w ogóle nie ma, a inni nasi kolarze to już tylko, w najlepszym wypadku, druga albo nawet trzecia liga. W efekcie w maju doszło nawet do tego, że nie oglądałem ani jednej bezpośredniej relacji z walki na Giro.
Nie oglądałem, co nie znaczy, że umknęła mojej uwadze różnica kilku klas między Tadejem Pogacarem, a resztą cyklistów stanowiących peleton tegorocznego Wyścigu Dookoła Włoch. Krótko, bo trzeba sprawdzić co tam, Panie, serwują na dzisiaj na kortach w Paryżu.
Napisać, że Tadej Pogacar nie miał w tegorocznym Giro sobie równych, to nic nie napisać. Jak się przegląda wyniki poszczególnych etapów to można dojść do wniosku, że Słoweniec nie startował w drugim najważniejszym wyścigu długoetapowym na świecie, tylko że zaliczał jakiś trzytygodniowy trening przed sezonem, na przykład w Zambii, gdzie w ramach umilania mu życia i czasu dano mu do towarzystwa dwustu młodzików, którzy w zamian za to towarzystwo mogli się patrzeć jak mistrz jeździ i co rzeczywiście potrafi. I, do pewnego kilometra, dotrzymywać mu kroku. Potem kolarz UAE w pewnym momencie zmieniał przerzutkę, mówił im „do widzenia” i odjeżdżał, zostawiając ich z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami. Za pierwszym razem, bo w kolejnych dniach już się chyba nie dziwili.
Nie wiem czy reszta drużyn potraktowała tegoroczne Giro jak przygotowania do Tour de France i do igrzysk, czy też oglądaliśmy w ich wydaniu prawdziwy obraz tego, co chcą nam w tym roku od siebie zafundować. Jeśli to drugie, to będziemy mieli najnudniejszy sezon od lat. Tym bardziej, że nie wiadomo czy Duńczyk z Vismy, po niezwykle groźnym upadku w którymś z wcześniejszych wyścigów (to akurat widziałem na żywo), w ogóle do siebie do tego czasu dojdzie.
Na razie mamy sezon jednego aktora. Rafał Majka był we Włoszech głównym przybocznym Pogacara i to jest oczywiście chwalebne, ale podejrzewam, że bez przybocznych wynik Słoweńca byłby identyczny. Łatwość, z jaką odrywał się od rywali i zwyciężał na poszczególnych etapach, na których chciało mu się to robić, każe wnosić, że po dwóch latach przerwy znów wróci na tron w w Wyścigu Dookoła Francji. I paryżanie (nie wiem czy wszyscy wiedzą, że od 01.01.2026 będzie się to w Polsce musiało pisać "Paryżanie", inaczej bład ortograficzny i nie wiadomo jeszcze jakie z tego tytułu konsekwencje) będą mieli dylemat kim się bardziej zachwycać. Słoweńskim królem czy polską królową.
I to faktycznie jest poważny dylemat. No bo jak wygra ten cały Tour de France z przewagą 15-tu minut?
…
Na wszelki wypadek poszukałem i znalazłem. Dotychczas największa różnica między pierwszym, a drugim kolarzem TdF wynosiła 2 godziny i 49 minut. Przy czym miało to miejsce 121 lat temu, w pierwszej edycji touru. Wychodzi więc że, tak czy siak, Iga jest niezagrożona
Inne tematy w dziale Sport