Nie wiem co na to Robert Lewandowski, ale to był już trzeci hat-trick Igi w tym roku, kiedy on tymczasem dopiero bardzo niedawno dorobił się pierwszego. Pierwszego od dwóch lat.
No bo przypomnijmy. Najpierw po raz trzeci, z rzędu zresztą, wygrała zawody w Dosze. Dwa tygodnie temu po raz trzeci w tym roku wygrała tysięcznik (Doha, Indian Wells, Madryt). A teraz do trzech urosła jej liczba zwycięstw w Rzymie.
Hat-tricki hat-trickami, ale one akurat są w tym wszystkim najmniej ważne. Dużo ważniejsze jest to, że Nasze Dobro Narodowe doszło w tej chwili do dyspozycji, która nie bardzo pozwala jej rywalkom myśleć realnie o tym, by próbować zdetronizować ją w Paryżu, gdzie wygrała trzy z czterech ostatnich turniejów.
Oczywiście. Damski tenis rządzi się swoimi specyficznymi prawami i nic tam, jak uważają niektórzy, nie ma pewnego. Jeśli jednak czegokolwiek można być w związku z tą dyscypliną aktualnie pewnym, to moim zdaniem tego, że Iga Świątek będzie miała duży kłopot nie wygrać tegorocznego Garrosa.
Jest co prawda parę rywalek, których hipotetycznie Polka, w każdych okolicznościach przyrody, powinna się obawiać. Stricte cztery, bo więcej kandydatek nie widzę. Z racji historycznych wymieniłbym Ostapienko i Rybakina. Z racji aktualnej pozycji w stadzie Sabalenka i Gauff. Przy czym, po głębszej weryfikacji, w polu widzenia pozostaje mi tylko Kazaszka i o niej za chwilę.
O Ostapienko w ogóle pisał nie będę, bo nie ma po co. Iga, po czterech wygranych tegorocznych tysięcznikach, ale szczególnie po Madrycie i Rzymie, wzrosła ogromnie w siłę mentalnie i meczu z kimś, kto nie dorasta jej poziomem do pięt, już nie przegra. Właśnie skończyły się, uważam, czasy różnych Cornet, Keys, Haddad Mayi, Kudiermietowej czy właśnie Ostapienki. Głowa Igi osiągnęła w Madrycie, mam wrażenie, dorosłość. Dobiła wreszcie poziomem do reszty ciała. Nie chciałbym przeceniać madryckiego zwycięstwa nad Sabalenką, ale to co się tam stało, mam na myśli niespotykany wcześniej stopień trudności, które musiała pokonać i przez które zwycięsko przeszła, dało podwaliny do tego, że możemy się spodziewać po niej teraz dosłownie wszystkiego. Z wygraniem Wimbledonu włącznie. Przy czym nad Wimbledonem będziemy się zastanawiać za półtora miesiąca. Teraz zajmijmy się Paryżem.
No więc Gauff i Sabalenkę też ma Iga, jak dla mnie, z głowy. Amerykanka jest pierwszą rywalką NDN-u, której zaaplikował on 10 (słownie: dziesięć), jakby to ujął Kulej, „pięknych ciosów na wątrobę”. Jeszcze jedna wygrana Igi i będziemy mieli w pojedynkach z Coco, jak to się kiedyś w podobnych sytuacjach mówiło w piłkarskim slangu podwórkowym, „świński remis”. Gauff pragnie pewnie wszystkiego, tylko nie spotkania ze Świątek. A jak Polkę kiedykolwiek wylosuje, to już zawsze będzie wychodzić na te mecze jak sparaliżowana. Przyszło mi do głowy nieco inne słowo, ale ponieważ nie używam wulgaryzmów, to pozwólcie, że pozostanę przy rzeczonym „sparaliżowaniu”.
Sabalenka się dziś po finale znów butnie i głupawo odgrażała, ale ona wie. Wie, że na powtórkę z Madrytu, o Fort Worth czy Madrycie’23 nie wspominając, są bardzo małe szanse. Jak będą powtórki, to dużo prędzej te z Cancun, z Rzymu, czy sprzed dwóch lat z Dohy i Stuttgartu. I to jej już w głowie, wbrew temu co mówi, głęboko siedzi.
Pozostał kto? Rybakina. Tutaj, po tym co można było zobaczyć na Półwyspach Iberyjskim i Apenińskim, mój optymizm jest, ma się rozumieć, również duży. Natomiast niewątpliwie nie tak ogromny jak w przypadku pozostałych. Od mniej więcej półtora roku uważam Rybakinę za najtrudniejszą rywalkę Igi w całym cyklu. I, chyba że nastąpi trzęsienie ziemi, zdania nie zmienię. Tym bardziej, że chwilowo powodów po temu brak. Nie ma to jednak w tej chwili znaczenia. Moim zdaniem Iga będzie w Paryżu w takiej dyspozycji fizyczno-psychicznej, że nikt jej nie ma prawa podskoczyć. Ani Rybakina, którą notabene też ma przecież w tym roku na liczniku, i to w finale, ani nikt inny. Weszła Iga na takie obroty, że reszta może tylko bić się o to, kto z nią zagra w finale.
Przy okazji parę danych z kręgów powiązanych ze statystyką. Otóż. NDN pobił dzisiaj życiówkę w ilości punktów rankingowych jakie kiedykolwiek był w danym momencie posiadał. Od poniedziałku będzie miał ich na liczniku 11695. Dotychczasowy rekord sprzed dwóch lat to 11085. Druga rzecz. Dzisiejsze wygrane zawody Igi dają jej „oczko”. Dokładnie tak. Polka wygrała już 21 turniej rozgrywany pod egidą WTA. I dziesiąty tysięcznik. Był to również jej okrągły jubileuszowy, 25-ty, turniejowy finał. Ma więc skuteczność wygrywania decydujących potyczek, finałów znaczy, na poziomie 84%. Jej dwie najgroźniejsze nominalnie konkurentki, czyli Sabalenka i Rybakina, odpowiednio 50% (14 na 28) i 42,1% (8 na 19).
Inne tematy w dziale Sport