Wypada zacząć od posypania głowy popiołem.
Nazwijmy rzeczy po imieniu. Moje wczorajsze, dokonane po spotkaniu Świątek z Noskovą, przypuszczenia dotyczące tego, że najgorsze w tym turnieju, a nawet roku, NDN ma już za sobą, okazały się o zupę rozbić.
Iga zagrała dzisiejszej nocy jeszcze gorzej niż w noc poprzednią. Dużo gorzej. Ponieważ z kolei o niebo lepiej od Noskovej zagrała dzisiaj w meczu z liderką rankingu Aleksandrowa, no to zostały spełnione warunki, o których napisałem w jednym z komentarzy pod wczorajszym tekstem. Warunki do tego, by Iga przegrała mecz z kimś, kto nie nazywa się Ostapienko lub Rybakina, ewentualnie Kalińska. I się stało.
Wielokrotnie w przeszłości, również stosunkowo niedalekiej, twierdziłem (można sprawdzić w źródłach), że Aleksandrowa jest znacznie lepsza niż wskazuje na to jej ranking. Nie potwierdzały tego jednak do końca wyniki. Przestałem być o tych jej wybitnych umiejętnościach tak przekonany po porażce z Fręch w Dubaju. Wtedy nabrałem przekonania, że Rosjanka ma swój szklany sufit, którego nigdy nie będzie w stanie przeskoczyć. Okazuje się jednak, że zupełnie niesłusznie, bo jeśli trafi na źle lub bardzo źle dysponowaną zawodniczkę najściślejszej czołówki, nawet na Igę, to (pod warunkiem, że sama jest dysponowana dobrze lub bardzo dobrze) nie ma problemu z wykorzystaniem takiej sytuacji do poprawy „stosunków bilateralnych”. A dziś, między 1.30 a 3.00 nad ranem, była właśnie dysponowana bardzo dobrze.
Iga jeszcze bardziej nie była sobą niż noc wcześniej. Totalnie nieprecyzyjna. Raz. Totalnie bez wyczucia zamiarów rywalki. Dwa. I totalnie ociężała. Trzy. Pamiętam dość dobrze wszystkie jej przegrane w ostatnich trzech sezonach mecze. Tak od porażki z Sakkari trzy lata temu w Paryżu. I jak tak sobie je w myślach próbuję odtworzyć, to chyba w żadnym nie zagrała aż tak źle. Przy czym nie będę głowy dawał, bo pamięć ludzka jest ulotna. W każdym razie w niektórych momentach wyglądało to podobnie jak, patrząc z pozycji Sakkari, drugi set ostatniego finału w Kalifornii.
De facto jednak nie ma co aż tak płakać. Po pierwsze primo Iga Świątek, jak każdy, ma prawo do słabości. Po drugie primo trzeba się może nawet cieszyć, że NDN na Florydzie już nie gra. Bo wszystko ma swoje dobre strony. Poszukajmy ich. W końcu odpadła później niż Sabalenka czy Jabeur, a równo z Gauff. Nie pisząc już o tym, że nadrobiła do nich punktowo, bo one potraciły punkty rankingowe z zeszłego roku, a ona ich za Miami nie miała. To raz. Dwa, że nie grozi jej przez to odpadnięcie przynajmniej pogorszenie bilansu H2H z ewentualnymi rywalkami z bliskiego rankingowego otoczenia:). Na przykład z Rybakiną albo z Pegulą, na którą trafiłaby w ćwierćfinale, a którą też już wczoraj pochowałem bez honorów na cmentarzu w Miami, a która to Pegula odprawiła z kwitkiem moją kolejną faworytkę, za jaką uważałem Emmę Navarro. Może nie tak spektakularnie jak Aleksandrowa Igę, ale w niewiele brzydszy deseń. I ostatnie, trzecie, primo. Odpocznie parę dni dłużej niż planowała. To, w perspektywie wyjątkowo intensywnego sezonu ceglastego, też może mieć pewne znaczenie.
Od poniedziałku tenisowy cyrk przenosi się na mączkę. Iga ma spokój z zawodami do połowy kwietnia, kiedy to zaczyna się turniej w Stuttgarcie. To będą zupełnie inne rozdania. Hierarchia na cegle różni się nieco od tej na hardzie. Wartość paru tenisistek znacznie wzrośnie, parę cofnie się do drugiego czy nawet trzeciego szeregu. Wśród tych pierwszych, i to na samym czele, powinna być Iga. Powinna być i, miejmy nadzieję, będzie. Wielkoszlemowe korty Rolanda Garrosa to przecież jej „koronna konkurencja”. A w tym roku, jakby kto przypadkowo zapomniał, będą gościć tenisistów dwukrotnie. Tradycyjnie na przełomie maja i czerwca i dwa miesiące później z racji tego, że Paryż będzie gospodarzem igrzysk. Dlatego w tym roku dla Igi, jakby to pewnie swego czasu sprytnie ujął polityczny motyl Migalski Marek, Mączka Jest Najważniejsza. Tylko niech jej te wszystkie Porsche’a nie przesłaniają horyzontu. Bo mączka mączką, ale Najważniejszy Jest Paryż.
Inne tematy w dziale Sport