Dla Sakkari takiż.
Iga w półfinale. Mimo, że wciąż nie prezentuje w Kalifornii poziomu, do którego nas wielokrotnie zdążyła przyzwyczaić. No chyba, że założymy, że tak dobrze grała jej wczorajsza rywalka.
Karolina Woźniacka, dopóki miała siły, była od Igi lepsza. Takie przynajmniej można było odnieść wrażenie. Odbierała niemal wszystko. I zawsze, w przeciwieństwie do piłek uderzanych przez Świątek, której znów stosunkowo często zdarzało się przestrzelić plac gry, jej odpowiedzi trafiały w kort. Tyle, że wytrzymała z Igą siedem, niech nawet będzie dziewięć czy dziesięć, gemów.
Okupiła ten wysiłek niemożnością kontynuowania gry. Pierwszy gem drugiego seta to już niepodważalne panowanie Igi. Tak ewidentne, że polska Dunka, nie mając już sił i widząc co się kroi (bo kto lubi, kiedy rywal ugrywa bajgla), złożyła broń. Ja wiem. Była obandażowana stopa itd. Ale gdyby duńska córka dwojga Polaków widziała jakiekolwiek szanse na to, że ten mecz wygra, to Karolina Waleczne Serce i Nie Tylko Woźniacka grę by z pewnością kontynuowała. Przy czym nie musiała kreczować. Mogła dograć mecz do końca. Bajgla by nie było, bo Iga, tak jak to było choćby w meczu z Linette, dałaby Dunce ten jeden gem ugrać.
Niemniej za to, że się Idze, i to wcale skutecznie, przez 7 gemów przeciwstawiała należą się naszej niedoszłej reprezentantce z pewnością wielkie brawa i wzmiankowany w tytule szacunek. Przyznam, że od momentu jej wygranej z Linette, gdzie obie panie wydawały się grać o to, kto jest gorszy (przy czym zdecydowane zwycięstwo, i to bez pomocy rywalki, odniosła Magda), forma Woźniackiej ogromnie wzrosła. I mecz ze światową jedynką to tylko potwierdził.
Jeszcze lepiej od Woźniackiej, również wynikowo, wypada w Indian Wells Maria Sakkari. Dwa lata po tym, jak dotarła w tym samym miejscu do finału, jest na najlepszej drodze by powtórzyć tamten sukces. Dziś w nocy rozprawiła się z Emmą Navarro, która przecież wcześniej przeczołgała samą Sabalenkę. Dwie rundy wstecz Greczynka nie dała większych szans zawsze groźnej Garcii. Trzeba przyznać, że bardzo dobrze wpłynęła na Sakkari zmiana trenera. Z zawodniczki która, od wspomnianego finału w roku 2022, potrafiła przegrać z każdym (co oczywiście nie znaczy, że tylko przegrywała), nowy coach (niedawno rozstał się z Pegulą) w krótkim czasie przywrócił jej, jak się wydaje, przynajmniej część dawnego blasku. Jestem ciekaw jej półfinałowej konfrontacji z Gauff (wreszcie przestała być nastolatką, co powoduje, że z mniejszą pewnością siebie piszę o niej „Coco”). Wcale nie jestem taki pewien, że Amerykanka wyjdzie z tej batalii zwycięsko.
Bardzo cieszy, mnie przynajmniej, wygrana Kostiuk (albo Kostjuk, w sumie nie wiem jak to po naszemu pisać) nad tą zarozumiałą, butną i nadętą do rozpuku, choć faktycznie ładną, fanką Wielikaj Rassiji, Putina i Spartaka Moskwa. Zanosiło się w pewnym momencie nawet na rower, ale skończyło tylko bajglem i dużymi nerwami w secie drugim. W półfinale, jeśli Ukrainka będzie grała tak jak w secie pierwszym, to Iga będzie musiała się mocno sprężyć. Jeśli natomiast Kostiuk się zepnie i zagra tak, jak grała wczoraj wieczór (choć u nich było akurat południe) od czwartego gema seta drugiego, to Iga może celebrować pierwszy rower w tym roku. Ja bym niczego nie wykluczał. To znaczy zarówno pierwszej, jak i drugiej opcji.
Typ na finał? Zaryzykuję. Świątek - Sakkari. A w finale, wiadomo. Iga na 22 takie eventy wygrała 18. Kulturystka z Grecji na 9 – dwa, i to znacznie mniej prestiżowe od tych, w których zwyciężała Polka.
Finał z Coco natomiast może być ciekawy z innego powodu. Może dojść po nim do sytuacji, że Amerykanka będzie pierwszą rywalką, która dostąpi wątpliwego zaszczytu bycia (nie)szczęśliwą właścicielką dwucyfrowej liczby porażek z naszą tenisistką. Dla przypomnienia. Do przerwy, do tego ewentualnego finału znaczy, 9:1. Następne w kolejce, tj. Żeng (0), Collins(1), Pegula(3) i Sabalenka(3) (kolejność nieprzypadkowa, na co wskazuje, podana w nawiasach, liczba ich wygranych z Igą), mają ich „zaledwie” po sześć.
Inne tematy w dziale Sport