Druga porażka Igi w tym roku. Druga zasłużona
Mam nadzieję (ale tego nie sprawdzam i sprawdzać nie zamierzam), że tym razem internet nie zapali się ani nie wybuchnie tylko dlatego, że niekwestionowany (przez tych, co się na tym trochę znają) numer 1 na świecie doznał wczoraj porażki. Jak zaznaczyłem w podtytule, porażki jak najbardziej zasłużonej. Zryw, jaki miał miejsce pod koniec spotkania i który mógł, de facto, doprowadzić nawet do totalnego w tym meczu przemeblowania, ostatecznie nie przyniósł efektu i nie zamazał licznych błędów czy wręcz wielbłądów, jakie NDN popełniło w tym meczu. Druga przegrana Świątek w roku pańskim 2024 się dokonała.
Czy to coś zmienia? W żadnym wypadku. To jest nawet bardzo zdrowe.
Po pierwsze ostudzi zapał niepoprawnych optymistów (czasem łapię się na tym, że momentami dużo mi do tego stanu nie brakuje, ale na szczęście selfcontroling się w odpowiednim momencie włącza), którym się wydaje, że NDN to jest taka maszynka, że wystarczy ją włączyć, czytaj wypuścić na kort, i już wszystko i wszystkich powinna skasować. Z definicji. Otóż nie jest. I tyle w temacie.
Po drugie. To bardzo dobrze dla Igi i jej sztabu, bo mają kolejny materiał do tego, żeby zobaczyć własne braki i niedociągnięcia.
Po trzecie. Iga, jak czytam, w pomeczowej wypowiedzi mówi, że jest bardzo zmęczona. W trakcie turnieju wycofała się przemęczona Rybakina. Zmęczenie widać było u kilku innych tenisistek z czołówki, grających jednak znacznie więcej meczów i mających dużo mniejsze przerwy między turniejami od pozostałych. Powinien to być czytelny sygnał dla WTA, żeby przestać się wygłupiać i nie zmuszać tych najlepszych do występowania niemal w każdym liczącym się turnieju cyklu. Powinien, ale oczywiście nie jest. Wręcz przeciwnie. Ale dziwić nie ma się co. Empatia włodarzy tej organizacji dryfuje w stronę ich morale, a to oznacza, że póki nie wymrą albo póki nie będzie tam jakiejś rewolucji (ale jak może być, skoro chodzą na pasku putinów), to żadnych zmian się nie doczekamy. Prędzej zawodniczki popadają jak muchy niż to bractwo się ugnie. Bo najważniejszy jest ruch w interesie. Obojętnie jakim kosztem.
Wracając do sportu jako takiego. Spójrzmy na tę porażkę tak. Półfinał tysięcznika to jest wielka sprawa. Jak Agnieszka awansowała była do półfinału czegoś takiego, to polski kibic, wliczając piszącego te słowa, chciał dostać orgazmu. Teraz większość, w najlepszym wypadku, kręci nosem, bo przecież mógł być kolejny, 19-ty już, turniejowy triumf i trofeum. No mógł. I co z tego? Będzie kiedy indziej. Podejrzewam, że bardzo prędko zresztą. Tyle.
O Kalińskiej jeszcze może jedno zdanie. Iga nie przegrała z byle kim. To jest zawodniczka, która może nie jest za wysoko w rankingu (głównym powodem były dotąd, z tego co słyszałem na mieście, bo generalnie się nie interesowałem, niemałe perturbacje zdrowotne), ma już na rozkładzie sześć tenisistek z czołowej 10-tki, przy czym tylko z trzema (Pegula, Jabeur i Muchova) ma bilans ujemny. Każdy kto oglądał drugą połowę jej meczu z Gauff widział jak goniła Amerykankę po korcie. Igę, która przegrała głównie na skutek własnych błędów w ważnych momentach, nieco mniej, choć również. I nie wiem czy te wygrane z jedną i drugą gwiazdą kortów nie spowodują, że właśnie urodziła nam się kolejna. Różnie może być, ale jedno jest pewne. Jej forhand to jest poezja. Wszystkie Rybakiny i Sabalenki wysiadają. Tak to widzę.
Na koniec coś ze statystyk, bo akurat sobie uzupełniam. Rosjanka to równo dwusetna rywalka Igi w tourze. Na te 200 tenisistek, z którymi dotąd grała, Iga ma korzystny bilans ze 168-ma. Remisowy z 10-tką, a z 22-ma ujemny.
Z sześcioma, jeśli wliczać w to Muguruzę, której status jest aktualnie dość enigmatyczny, już go nie poprawi, bo zakończyły karierę. Są w tym gronie, kolejność alfabetyczna, Barty, Kużniecowa, Mchale, rzeczona Muguruza, Kristina Schmiedlova i Stosur. Z wszystkimi zresztą (oprócz Australijki, która pokonała ją dwukrotnie) Polka przegrała raz. A potem nie było okazji rewanżu.
Najkorzystniejszy bilans ma Świątek oczywiście z Gauff (9:1), potem z Żeng (6:0) oraz z Collins i Kasatkiną (po 5:1), a także z Liu i Vekic (po 4:0). W czołówce są jeszcze, m.in., Sabalenka, Pegula, Jabeur, Garcia i Kudiermietowa. Wszystkie przegrały z Igą o trzy mecze więcej niż wygrały, choć rozgrywały z Polką różną ilość spotkań.
Najmniej korzystnie, o czym też chyba wszyscy wiedzą, wygląda bilans Świątek z Łotyszką Ostapienko. Od ostatniego US Open wynosi on 0:4. Z żadną inną czynną zawodniczką Polka nie stoi gorzej jak (-1), przy czym z Rybakiną i Sakkari jej bilans to 2:3. Z całą resztą tych, uznawanych jeszcze za czynne, z którymi ma ujemny bilans, grała raz. Okazji do rewanżu, jak na razie, nie było. Z tej 13-tki zdecydowanie najmocniejsza w tej chwili jest wczorajsza zwyciężczyni meczu z Igą. Pozostałe, może poza Ukrainką Jastremską i Francuzką Cornet, albo dogorywają gdzieś w turniejach ITF odcinając kupony albo tułają się o dolnych strefach stanów średnich turniejów WTA. Ciężko więc będzie Polce ten bilans z nimi poprawić.
Ma to też swoje dobre strony. No bo jak taka Ana Konjuh opublikuje kiedyś wspomnienia i napisze, że grała ze światową jedynką raz i że ten mecz wygrała, i jak jeszcze do tego dołoży, że z Agnieszką, i to w Wielkim Szlemie, też jej się to udało, to Chorwacja może przestać mieć wreszcie kompleksy z powodu Djokovica. Takie buty.
Reasumując. Porażką Igi się nie przejmujcie. I nie dlatego, że najważniejszy jest Paryż.
Inne tematy w dziale Sport