Trzy lata temu za takie przypuszczenie zostałbyś co najwyżej wysłany rzez najbliższych do psychiatry. Dwa lata temu byłaby to mrzonka. Jeszcze rok temu stawiano by takiej ewentualności 10 warunków do spełnienia.
Tymczasem w sobotę, 16 lutego 2024 roku, stało się. Krasnal z Austrii wyprzedził w najważniejszej klasyfikacji wszech czasów związanej z Pucharem Świata w skokach (a taką jest, czy się komu podoba czy nie, klasyfikacja najczęstszych zwycięzców konkursów rozgrywanych w ramach tego cyklu), obu polskich mistrzów. Tym samym Austriak jest aktualnie trzecim najlepszym w historii pucharowych skoków killerem. Prowadzi w tym zestawieniu, jak pewnie wszyscy albo wiedzą, albo się domyślają, jego rodak Schlierenzauer (53 pucharowe wygrane). Na drugim miejscu, ze stratą 7 zwycięstw, Mateusz I Największy, czyli Nykaenen, który jest drugi tylko dlatego, że dużo krócej w życiu skakał. Doszedł był bowiem w pewnym momencie do, słusznego skądinąd, wniosku, że skakanie w stanie upojenia alkoholowego nie musi być wcale tak bezpieczne, jak mu się to wcześniej wydawało. O kolejnych 7 wygranych mniej mają wspólnie Kraft, Małysz i Stoch. Ten pierwszy jest przed pozostałymi ze względu na dużo większą liczbę pozostałych miejsc na podium. Kończył zawody na drugim miejscu 34–krotnie, a na trzecim 38 razy. Obecny szef PZN, odpowiednio, 26 i 27 razy, a Kamil, też odpowiednio, 22 i 19-krotnie.
Parę tygodni temu, w Zakopanem konkretnie, tą razą w rankingu najwybitniejszych podiumowiczów, Kraft zrzucił z tronu Janne Ahonena. Od tego czasu zdążył oczywiście swoją przewagę powiększyć i obecnie, po weekendzie w Sapporo, wyprzedza Fina już o trzy pudła (111:108). Ponieważ do końca sezonu, jak policzyłem, jeszcze 11 zawodów indywidualnych, a Austriak staje tej zimy na pudle niemal w dwóch przypadkach na trzy, to można przypuszczać, że tylko na koniec marca, jego przewaga może już wynieść około 10 punktów (licząc każde podium za punkt).
Pnie się też Kraft w górę lub umacnia w obu klasyfikacjach punktowych wszech czasów. W tej klasycznej, gdzie punkty liczy się tak jak do sezonu 1992/93, czyli punktuje czołową 15-tkę, a za zwycięstwo daje się 25 punktów, za drugie miejsce 20, za trzecie 15, za czwarte 12 i potem, aż do pozycji nr 15, o punkt mniej za każde miejsce, jest już drugi od pewnego czasu. Tak od T4S mniej więcej, kiedy to zmienił na tym miejscu, mającego w dorobku 3030 klasycznych punktów, Adama Małysza. I z każdym tygodniem zbliża się do liderującego rankingowi Ahonena. Na dziś dzielą ich 472 oczka (3673:3201), co się przekłada (przeliczając klasycznie) na niecałe 19 zwycięstw. Być może bardziej obrazowe będzie stwierdzenie, że w tym sezonie austriacki skoczek wyskakał do tej pory 344 klasyczne punkty, a w całym poprzednim 431. Czyli żeby doścignąć Ahonena musi być w formie zbliżonej do obecnej do końca tego i prawie cały następny sezon. Co jest warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. Oprócz tego dalej musieliby mu zawyżać noty sędziowie, a rywale nie mogliby być w formie wyższej niż są tej zimy. Wychodzi, że w tej klasyfikacji wyjść na pierwsze miejsce łatwo być nie musi.
Lepiej dla Krafta wygląda sytuacja jak chodzi o zwykłą klasyfikację punktową. Zwykłą, czyli taką, gdzie punkty liczy się tak jak w ostatnich latach. Tutaj niby dopiero w ten weekend został wiceliderem i wyprzedził Kasaiego (o nim za chwilę), ale strata do lidera (jeśli ktoś myśli, że takowym nie jest Ahonen, to jest w błędzie) wynosi po niedzielnym konkursie na Hokkaido dokładnie 2233 punkty. Tylko w tym sezonie Kraft natrzaskał 1386 zwykłych punktów. W całym zeszłym 1790. W tej klasyfikacji jest o tyle łatwiej zbierać owoce, że zaliczane są do niej punkty za miejsca 16-30. Myślę, że przy spełnieniu warunków, o których pisałem przy okazji rankingu klasycznego, na zmianę lidera zwykłej klasyfikacji punktowej wszech czasów, nie trzeba będzie, tak jak w przypadku odmiany klasycznej, czekać do końca przyszłego sezonu.
Jeszcze raz się zastrzegam. Zakładam, że Kraft do końca przyszłej zimy utrzyma aktualną dyspozycję. Nie jest to, przynajmniej w jego przypadku, założenie karkołomne, ale różnie to może wyglądać. Tym bardziej, że cały czas mówi o bólu pleców.
Obiecałem coś o Kasaim na koniec. No to proszę. Ja, w przeciwieństwie do wielu, nie jestem entuzjastą skoków narciarskich emerytów. Nie budzi to mojego entuzjazmu, że ktoś ma 52 lata i nie boi się skakać na skoczni. Nawet mamuciej. Uważam że, podobnie jak Ammann, powinien dawno zawiesić narty na kołku, i zabrać się w życiu za coś konkretnego. To, że dalej skacze świadczy raczej o jednym. Niczego więcej chłop nie umie robić. I odcina kupony. Póki miał wyniki – nie powiem. Ale od dobrych pięciu lat prezentuje poziom, który takiemu mistrzowi jakim był, nie przystoi. Czy Michael Jordan gra w NBA, a Ingemar Stenmark startuje w alpejskim PŚ? Czy Grzegorz Lato występuje w Stali Mielec? A mógłby. I on, i ci dwaj wcześniej wymienieni. Chyba z lepszym skutkiem niż Kasai.
A propos jeża. Kawał mi się przypomniał. Pytają się Laty kto by wygrał, gdyby spotkały się dzisiaj dwie reprezentacje. Ta obecna i ta Górskiego. Lato odpowiada: „My. 1:0”. „Naprawdę tak Pan myśli?” „Wie Pan. My już mamy wszyscy po 70-75 lat. Nie ta kondycja”.
Więc niech się Kasai realizuje jako skoczek. Ale nie jako reprezentant Japonii. Nie przysparza jej bowiem splendoru. Chyba, że jako maskotka. Tylko po co od razu skakać?
Nie namówi mnie więc nikt na głośne achy i ochy nad Kasaim. Z powodu tego zdobytego w sobotę punktu mogę się, oczywiście, z sympatią, uśmiechnąć. Zaraz jednak przychodzi mi na myśl coś gorszego. To nie on jest taki dobry, tylko te wszystkie skokowe średniaki to słabiaki potężne są.
PS
Jeszcze coś znalazłem. Niemiłego dla Kamila, niestety. Polak od początku sezonu poluje na dwusetną obecność w czołowej 10-tce konkursu. I od początku sezonu nie może tego dokonać. Kraft miał przed sezonem tych obecności dużo mniej, oczywiście. Ale właśnie w niedzielę po raz dwusetny zaliczył czołową 10-tkę. W 280-tym konkursie w karierze. Kamil dalej czeka. Mimo 430-tu zaliczonych konkursów.
Inne tematy w dziale Sport