Muszę przyznać, że w pewnym momencie nawet ja, wielki miłośnik talentu NDN-u, zacząłem myśleć, że wątpię. Że wątpię w dzisiejsze zwycięstwo. I wtedy spojrzałem na moją żonę, z którą zawsze oglądam mecze Świątek )to znaczy ona ogląda jeszcze spotkania z udziałem Linette i Fręch, ale ja pd dłuższego czasu nie mam już do tego zdrowia). Było w tym momencie 1:4 z podwójnym przełamaniem. I co zobaczyłem? Zobaczyłem wiarę, nadzieję i miłość. Natychmiast się więc, ale w duszy, zbeształem i od razu pomogło.
Trzeba przyznać, że trochę szczęścia w tym pierwszym secie było. Szczególnie w tie-breaku, choć nie tylko. Ale ile szczęścia miała Rybakina? Przynajmniej tyle samo. Tyle, że nie w decydujących momentach.
Mogę się zgodzić z komentatorami, że mecz nie był jednym z dziesięciu najlepszych, jakie w życiu oglądałem. Ale zgadzam się też z panią Kostecką-Sakowicz, że przy takiej intensywności gry i przy takich prędkościach, trudno nie robić błędów, które na pierwszy rzut oka uznaje się za niewymuszone. A one zwyczajnie wymuszone były! Przynajmniej część.
Jako się rzekło, mecz piękny nie był. Nazwałbym go meczem walki. Zapaśniczej bardziej niż bokserskiej. A jeśli tej drugiej, to takiej, w której duża cześć ciosów pruła powietrze. Najważniejsze, że zwycięskiej. Idze ta wygrana była potrzebna jak rybie woda. Nie dość, że wygrała, to jeszcze odczarowała Rybakinę. To znaczy ja uważam, że odczarowała ją już w zeszłym roku w Rzymie, ale krecz nie pozwolił tego udowodnić. Zdarza się w najlepszych rodzinach. Brawo, brawo, brawo! 18-ty tytuł WTA stał się faktem.
Jak już wszem i wobec odtrąbiono, żadnego turnieju Świątek nie wygrała jeszcze trzy razy z rzędu. Ten w Dosze jest pierwszym. Z pewnością nie ostatnim. W kolejce czekają najpierw Stuttgart, potem Paryż. Jak to wyjdzie, to Iga będzie miała o trzy hat-tricki więcej niż Robcio w La Lidze. I to już będzie się nadawało do prasy.
Od jutra Dubaj, w którym zagrają aż trzy Polki. Patrzyłem na drabinkę. W połówce Igi nie ma oczywiście Sabalenki, ale nie ma też, o dziwo, Rybakiny. Ale żeby Idze nie było za dobrze, to jej wrzucili do ćwiartki Ostapienko. I, na wszelki wypadek, dołożyli w trzeciej rundzie Switolinę, bo z nią ostatnio też było średnio na jeża. Z czołówki w jej połówce są jeszcze Ons i Coco, ale one są w tej chwili zupełnie pozbawione ikry i mogą zagrozić jedynie same sobie.
Najważniejsze, że „kompleks Rybakiny”, jeśli był, odszedł był do lamusa. A skoro z nią można było, i to w takich okolicznościach, wygrać, to znaczy, że tym bardziej z kimkolwiek innym. Wliczając dotąd niepokonaną przez Igę Ostapienko. W Dubaju wreszcie będzie, mam nadzieję, okazja wziąć rewanż. Nie ma zresztą innej opcji. Skoro chce się wygrać ten turniej. No bo przecież w innym celu Polka tam nie jedzie, prawda?
Inne tematy w dziale Sport