Jak już kiedyś napisałem, jeszcze niedawno wydawało mi się, nawet byłem przekonany, że nic gorszego od Hofera skoków narciarskich już nie spotka. Tymczasem, tak jak Sedlak dobił poziomem stronniczości czy wręcz wyjątkowej mendowatości do niesławnego Mirana Tepesa, tak Sandro „Sejfti First” Pertile robi wszystko, żeby go wspominano, jako dyrektora Pucharu Świata, jeszcze gorzej od Austriaka. O co naprawdę cholernie trudno.
Każdego kto oglądał w miniony weekend zawody w Hesji, wszystko jedno czy interesuje się tym sportem od lat 50-ciu, czy zdarzyło mu się to akurat po raz pierwszy, musiało zastanowić jedno. Czy aby na pewno ma do czynienia ze skokami narciarskimi czy może, na przykład, z kajakarstwem górskim. W niedzielę woda spływała bowiem po rozbiegu z prędkością porównywalną do tej, jaką osiąga na dobrze przygotowanym do zawodów mistrzowskich torze kajakowym. Nikomu z FIS-owców to oczywiście nie przeszkadzało, podobnie jak skakanie w drugiej serii przy wietrze 6m/s, przy czym jedni mieli pod narty, inni z boku. Sobotnie zawody tym różniły się od niedzielnych, że było trochę mniej wody, za to jeszcze dużo więcej niesprawiedliwości jak chodzi o wiatr.
Okazuje się więc, że niekoniecznie trzeba przerywać zawody, tak jak to zrobiono w Szczyrku, z powodu drastycznie nierównych warunków dla poszczególnych skoczków czy też z tak błahej przyczyny jaką jest skakanie w warunkach dla nich NIEBEZPIECZNYCH. Przy czym wiatr w Beskidach był, że znów (niechętnie) użyję tego słowa, drastycznie mniejszy niż w ostatnią sobotę czy niedzielę.
Jest jednak wspólny motyw dla zawodów w Szczyrku i w Willingen. Silne i zwarte zastępy FIS w obu przypadkach nie pozwoliły na uzyskanie świetnych wyników przez Polaków. W pierwszym przypadku nie pozwolono dokończyć zawodów w których, w czołowej piątce, na 10 skoków przed końcem serii, było trzech naszych rodaków (1, 3 i 5), a w 10-tce był jeszcze czwarty. W przypadku drugim na siłę, w warunkach urągających jakiejkolwiek sprawiedliwości i znacznie mniej sprawiedliwych niż te w Polsce, rozegrano II serię. Dlaczego? Bo po pierwszej serii prowadził Polak.
Tym, którym się wydaje, że na siłę szukam spisku, powiem tak. Od lat oglądam skoki. I od lat widzę jak, czasem nieudolnie, a czasem bardzo udolnie, próbuje się sterować wynikami w tym sporcie. Nawet w roku 2001, kiedy Małysz miał taką przewagę nad resztą, że wyglądali przy nim, bez wyjątku, jak dziś Nakamura przy Kobajaszim, nie zdobył na mistrzostwach świata dwóch tytułów mistrzowskich. Dlaczego? Bo Tepes puścił Schmitta w takich warunkach, że nawet neptyk Edwards zbliżyłby się wówczas do rekordu skoczni.
Polacy oczywiście w tym sezonie dryfują bardziej w stronę Edwardsa niż Małysza. Ale dwa razy mieli szansę na naprawdę dobre wyniki w konkursie. Tę szansę im odebrano. Żeby było śmieszniej, z dwóch przeciwstawnych powodów. Cóż. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć „Biednemu wiatr zawsze w oczy”. Przy czym akurat nie będzie to w stosunku do nich właściwe. W tym roku skaczą jakby zawsze mieli huragan w plecy.
Aha. Brawa dla Olka Zniszczoła. Co by nie mówić, jest w tej chwili, bez dwóch zdań, numerem jeden w polskich skokach. Tyle, że Małyszem, Stochem czy nawet Kubackim, to chyba nie zostanie. Nie ten rozmiar kapelusza.
PS
Odpuściłem sobie pisanie o tym, że niemieckie czy austriackie miasta-gospodarze nie muszą spełniać kryteriów, których niespełnienie przez innych kandydatów do organizacji konkursów PŚ byłoby równoznaczne z odrzuceniem ich kandydatur czy wręcz brakiem homologacji FIS. Nie muszą mieć mrożonych torów najazdowych, nie muszą mieć siatek ochronnych i paru innych rzeczy. W zasadzie to można dojść do wniosku, że wystarczy, że jest piwo i golonka w bufetach.
Myślicie, że jak zlikwidują kiedyś w tym Willingen tę całą Muhlenkopfskocznię i na jej miejscu zbudują, dajmy na to, basen, to i tak przyznają tej miejscowości prawo do organizacji konkursów PŚ? Szczerze pisząc nie zdziwiłbym się.
Inne tematy w dziale Sport