Teoretycznie po dwóch rundach nie powinien paść żaden faworyt, czytaj gracz/graczka rozstawiony/a. Faworytów, zarówno u pań, jak i u panów, jest po 32 osoby. Po dokładnie tyle powinna wyłonić pierwszo i drugorundowa rywalizacja. I wyłoniła. Tyle, że wielu/wiele z tych, którzy/które byli/były w tym turnieju rozstawieni/rozstawione, dawno już w nim w tym czasie nie było. Po niektórych to nawet ślad zaginął, bo wsiedli do samolotów i są już wszędzie, tylko nie w Melbourne.
Przypatrzmy się tym, którzy ubyli. Najpierw damy.
W rundzie pierwszej nie sprostało swym rywalkom turniejowa aż 12 rozstawionych zawodniczek. Były to: Vondrousova (nr 7), Samsonowa (13), Kudiermietowa (15), Aleksandrowa (17), Linette (20), Vekic (21), Cirstea (22), Potapowa (23), Kalinina (24), Żu (29), Łang (30), i Bouzkova (31). Po rundzie drugiej dołączyły do nich same grube ryby: Rybakina (światowy nr 3), Pegula (5), Jabeur (6), Sakkari (8), Kasatkina (14), Garcia (16), Mertens (25) i Fernandez (32). Razem 20 z 32. formalnie najlepszych tenisistek na świecie.
U panów faworyci wyglądali po dwóch rundach trochę lepiej. W pierwszej odsłonie odpadło jedynie dwóch. Rozstawiony z numerem 18 Chilijczyk Jarry oraz numer 31 drabinki, Kazach Bublik. W drugiej nie dało rady siedmiu. Nie sprostali teoretycznie słabszym rywalom Duńczyk Rune (8), ciemnoskóry reprezentant USA Tiafoe (17), Argentyńczyk Cerundolo (22), niedawny pogromca Hurkacza Hiszpan Dawidowicz-Fokina (23), Niemiec Struff (24), Włoch Musetti (25) i Czech Lehecka (32).
Po rundzie trzeciej, teoretycznie, nie powinno być z kolei już w turnieju nie tylko tenisistów i tenisistek nierozstawionych, ale również tych z numerami od 17 do 32. Za to powinni być wszyscy z numerami od 1 do 16. Specjalnie ich ten akurat etap rywalizacji nie przesiał.
U mężczyzn odpadli w tej fazie Amerykanie Shelton (16) i Paul (14), Norweg Ruud (11) i Bułgar Dymitrow (13). Tak więc łączna liczba męskich faworytów, którzy odpadli na wcześniejszym niż zakładali organizatorzy i eksperci etapie zawodów wynosi, na dzień dzisiejszy, 13. Nie wiadomo jak Zwieriew, bo jeszcze nie zaczął grać.
U kobiet z czołowej 16-tki odpadły w rundzie III trzy kolejne rozstawione zawodniczki: Świątek, Brazylijka Haddad-Maia (10) oraz Ostapienko (11). W sumie więc, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, przedwcześnie pożegnały się z turniejem aż 23 panie. Na 32 rozstawione! A weźmy pod uwagę, że zawodniczek z przedziału 17-32, jeśli odpadły w trzecim etapie, nie liczę, bo zgodnie rozstawieniem powinny w tej rundzie odpaść.
Wnioski? Pozostawiam czytelnikom i pod dyskusję.
No to jeszcze, skoro jestem przy głosie, o porażce Igi, która przed chwilą się dokonała. Nie uważam, w przeciwieństwie do panów z telewizji, że Polka zagrała dobry mecz. I nie uważam, że była do niego dobrze przygotowana psychicznie. Wystąpiło dokładnie to, co tekst albo dwa wstecz nazwałem „rozkojarzeniem”. Było w tym spotkaniu chyba z pięć albo sześć gemów serwisowych Noskovej, w których Światek prowadziła 30:0, po czym psuła, niczym Magda Linette, po dwie, a nawet trzy łatwe piłki z rzędu. Były to, z reguły, drugie, lekkie i bezpieczne drugie serwisy, na które Polka odpowiadała najczęściej wyrzuceniem w aut. Albo uderzeniem w siatkę. Dokładnie tak było też w gemie kończącym mecz.
Oczywiście trzeba oddać co zwycięskie zwyciężczyni. Grała z numerem 1 na świecie i była zwyczajnie lepsza. Wypada jej teraz życzyć wygranej w całym turnieju. Wtedy, może, dzisiejsza przegrana Świątek będzie trochę mniej bolesna.
Wcześniej, w nocy, grał HuHu. Grał i, co ciekawe, wygrał. Też z HuHu, tyle że z Francji. To już piąty Wielki Szlem w karierze Polaka, w którym dociera do przynajmniej czwartej rundy. W samej Australii HuHu wyrównał swoją życiówkę, bo rok temu też dotarł do tego etapu turnieju. Nie sprostał w nim wówczas amerykańskiemu Czechowi Sebastianowi Kordzie, synowi rdzennego Czecha, Petera. Tym razem spotka się z sensacją tego turnieju, 122. w rankingu Arthurem Cazaux, gdzie oczywiście będzie wielkim faworytem. Ale pamiętajmy, że Iga dzisiaj też taką była. Może większą.
Jedną z pierwszych książek Waldemara Łysiaka, a na pewno pierwszą, którą przeczytałem, była „Francuska ścieżka”. Na takową wkroczył był w Australii Hurkacz. Najpierw Humbert, teraz Cazaux. Oby jego wrażenia po meczu z drugim z Francuzów były równie przyjemne jak moje doznania po przeczytaniu tamtego klasyka. Bo to będzie oznaczać że, po raz drugi w karierze, dotarł do wielkoszlemowego ćwierćfinału.
Moimi spostrzeżeniami na temat szans Magdy Fręch w jutrzejszym meczu z Coco Gauff postanowiłem się nie dzielić. Po porażce Igi nie jestem jakby w nastroju. Kaca mam. I to sporego. Spodziewałem się jednak czegoś zupełnie innego.
Nic to. Trzeba otworzyć spadochron i miękko wylądować.
Inne tematy w dziale Sport