Bardzo pewna wygrana Hurkacza, śródmeczowa reaktywacja Świątek i gwóźdź do trumny w mikście rezerw.
Myślę, że podtytuł dość dobrze oddaje klimat tego, co działo się w półfinałowym meczu Polski z Francją.
Nie jestem tenisowym ekspertem, ale to był chyba najlepszy mecz Hurkacza w tym turnieju. W Perth, ze spotkania na spotkanie, grał coraz lepiej, ale dziś w nocy jeszcze się, w stosunku do meczu z Żangiem, poprawił. Jeszcze lepiej serwował (15 asów), lepiej returnował i, co u niego nie tak częste, wygrywał długie wymiany. Oczywiście nie opuściły go do końca, tak charakterystyczne dlań przez całą karierę, nazwijmy to, „nonszalancja” i „tumiwisizm”, ale było tego, takie mam wrażenie, znacznie mniej niż średnia w spotkaniach, w których go oglądałem. Dobry, solidny mecz Polaka zakończony z pełni zasłużonym zwycięstwem nad Francuzem który, nie wiedzieć czemu, cały czas czuł się pokrzywdzony z tego powodu, że Hurkacz ma dobrze ustawiony celownik i bije po liniach lub w ich okolicach, a nie poza kort. Po meczu rywal ledwie podał HuHu rękę i nie poszedł przybić żółwika z resztą polskiej reprezentacji. Słabe to było, ale czego się spodziewać po kimś, kto doprowadza do wrzątku żywe żaby.
Po panach na kort centralny w Sydney wyszły panie. I zaczęły się dziać, szczególnie z naszego punktu widzenia, dziwne rzeczy. Polka, która pewnie wygrała swoje trzy pierwsze gemy serwisowe, w dwóch z trzech pierwszych gemów Garcii miała ogromną szansę na przełamanie rywalki. W pierwszym było już 0:40, w trzecim 0:30. I tego nie wykorzystała. Więcej. W gemie siódmym, przy swoim serwisie i prowadząc 30:0, zaczęła grać jak czasami z Rybakiną, co skończyło się przełamaniem przez Francuzkę. Potem, do końca seta, Garcia nie pozwoliła Idze nawet pomyśleć o zmianie niekorzystnego rezultatu w tej partii. Mecz zaczął przybierać formę ich pamiętnego spotkania w Warszawie. Nic, w stosunku do tej Warszawy znaczy, nie zmieniło się w secie drugim. Iga, podobnie jak półtora roku temu, bardzo szybko dwukrotnie przełamała rywalkę i, tak jak wtedy, wygrała seta do jednego. Przyszło mi na myśl czy trzeci set też nie pójdzie czasem w ślady tamtego. Nic z tych rzeczy. Szybkie 4:0 (w drugim było nawet 5:0) i Francuzka bez szans. Przewidywałem przed meczem, oczywiście w żartach, że rywalka „pobije” rekord sezonu dotychczasowych tegorocznych przeciwniczek Igi i ugra sześć gemów. Ugrała osiem, więc rekord znacznie bardziej „wyśrubowała”.
Można napisać, że Iga podniosła się w tym meczu z kolan. To w jakim stylu to zrobiła (a grała przecież, i niech nikogo nie zmyli aktualny ranking Garcii, z jedną z najlepszych współczesnych rywalek) pozwala mieć nadzieję, że w zbliżającym się szybkimi krokami Australian Open, Sabalenka czy Rybakina, jeśli na nią trafią, nie muszą wcale czuć się faworytkami. Tyle, że z nimi nie można mieć takich przestojów jak w meczu z Francuzką. I takie niewykorzystane szanse jak te z drugiego czy szóstego gema pierwszego seta mogą ją dużo więcej kosztować. A propos Białorusinki i przeflancowanej na Kazaszkę Rosjanki. Grają równolegle w turnieju w Brisbane i prezentują imponującą formę. Wiem, bo oglądam. Dzisiaj, po bardzo dobrych meczach, obie awansowały do jutrzejszego finału. W meczu z nimi konsekwencje takiej nerwowości jak w inauguracyjnej partii z Garcią byłyby, jak sądzę, znacznie dla Igi dotkliwsze.
Mecz mikstów, ze względu na to, że sprawa awansu do finału została wcześniej przesądzona, pełnił rolę kwiatka do kożucha. Dlatego obie strony wystawiły doń rezerwy. Polskie okazały się dużo lepsze. Moim zdaniem głównie za sprawą różnicy jakości gry Zielińskiego i Vesselina. Wiekowy Francuz grał na poziomie, na jakim w skokach narciarskich prezentuje się aktualnie, mniej więcej, Noriaki Kasai. Tyle, że Japończyk nie pcha się już, na szczęście, do reprezentacji A. Katarzyna Kawa też zaprezentowała się lepiej od swojej vis a vis. Stąd taki, a nie inny wynik.
Jutro rano naszego czasu finał. Zagramy w nim najprawdopodobniej z Niemcami (prowadzą w tej chwili w drugim półfinale 1:0 po wygranej Kerber z Tomljanovic, a Zwieriew przełamał w pierwszym secie na 6:5 De Minaura). Wszystko jedno jak się mecz między Niemcami i Australią zakończy, zadanie Hurkacza wydaje się dużo trudniejsze niż to stawiane przed Igą. A potem ewentualnie, wisienka na torcie, mikst. Pewnie już z udziałem naszych przyszłych mistrzów olimpijskich.
Zacieram ręce. Jutro, Polsat Premium Sport, 7.30. Tak przynajmniej twierdzą na ten moment polsatowscy komentatorzy.
Inne tematy w dziale Sport