Zwykle w takiej sytuacji kląłbym tego Hurkacza jak leci. Dzisiaj, mimo że przez niego (tylko między innymi, to be honest) zrezygnowałem z Balu Sylwestrowego, złego słowa na niego nie powiem. Po pierwsze zagrał z Hiszpanem całkiem dobry mecz, a w zwycięskim secie zaprezentował się nawet lepiej niż dobrze. Przegrał mecz, bo trafił na rzeczywiście świetnie dysponowanego rywala. W mikście natomiast, choć może też nie był numerem jeden spotkania, w znakomity sposób przyczynił się do naszej bezprecedensowej, w sensie rozmiarów, wygranej i na pewno zmazał wszystkie singlowe grzechy. Jeśli ktoś się takowych dopatrzył, bo ja, jako rzekłem, bym się aż tak bardzo nie przyczepiał.
Osobny rozdział stanowi NDN. Ja wiem, że Sorribes-Tormo to nie jest może ścisła elita tenisowej Ligi Mistrzów. Ale grać w tenisa, i to całkiem nieźle, umie, o czym świadczy przynależność do szeroko rozumianej czołówki (aktualny ranking 53) i wskazujące na coś znacznie więcej wyniki jej sporej liczby meczów z zawodniczkami ze światowej szpicy. Co zresztą próbowała pokazać. Nie wyszło, bo Iga, jak już weszła z powrotem na obroty (była na nich w meczu z Brazylijką, ale dziś, przez pierwsze pięć gemów, jakby leczyła lekkiego, posylwestrowego, kaca) to, tak jak w jej poprzednim spotkaniu, mieliśmy do czynienia z grą do jednej bramki. Australijscy statystycy nie potrafią liczyć i dlatego doliczyli się tylko 28. winnerów Polki. Było ich zdecydowanie ponad 30. Przy chyba czterech rywalki. W rzeczonych pięciu początkowych gemach spotkania Iga zrobiła 13 niewymuszonych, a w pozostałych 10. – dwa.
Ładnie ten początek sezonu wygląda, choć de facto o niczym nie musi świadczyć. Ale widać, że Iga po powrocie z urlopu nie spała. I że okres przygotowawczy był u niej nieco, mimo że dużo krótszy, intensywniejszy i znacznie bardziej efektywny niż, na przykład, u polskich skoczków. Co, mam nadzieję, wyjdzie w praniu. Czytaj w Melbourne.
No i jeszcze zdanie podtytułowe rozwinę. Myśmy już raz mieli wielkie smaki na medal w mikście. W zasadzie nawet dwa razy. Najpierw w Londynie, gdzie Agnieszka wraz z Matką dali ciała już w pierwszej rundzie i odpadli. Ale przynajmniej ze Stosur i Hewittem. Drugi raz w Tokio, gdzie Iga w parze z Kubotem nie dali rady w II rundzie (był to zresztą jednocześnie ćwierćfinał) marnej parze rosyjskiej.
Teraz Iga i Hurkacz stoją przed REALNĄ SZANSĄ NA MEDAL W MIKŚCIE. Jak z tego nie skorzystają, to są frajerami. Oni naprawdę świetnie do siebie w tym deblu pasują i świetnie się uzupełniają. Oczywiście, że mają z kim przegrać. Np. z Sabalenką i Mirnym. Albo z Rybakiną i Bublikiem. Dalej z Pegulą i Tiafoe, na przykład. Albo Gauff i Fritzem. Też na przykład. I jeszcze kilkoma arami. Co w żaden sposób nie przeczy twierdzeniu, że szanse polskiej pary na olimpijski medal są DUŻE. Są, moim zdaniem, na poziomie szans siatkarzy. I nie żartuję, bo pamiętam ile medali przywieźli nasi siatkarscy wielokrotni faworyci do medalu z ostatnich sześciu olimpiad (napisałem sześciu, żeby ich nie dobijać i ograniczyć się tylko do igrzysk z dwójką z przodu), gdzie za każdym razem byli faworytem. Więc ja tam, dalej mocno wierząc w tych siatkarzy, wierzę też w nasz mieszany debel. Tylko trochę mniej niż w samą Igę. A jak będą w takiej formie jak w dzisiejszym spotkaniu, to wątpię, żeby ktokolwiek im fiknął. Przecież Iga wygrała na solo przynajmniej 5 długich wymian z Dawidowiczem.
Na marginesie. Furkacz w singlu nie wygrał z nim żadnej:).
Inne tematy w dziale Sport