HareM HareM
319
BLOG

MŚ w tenisie. Inauguracyjna wygrana Świątek

HareM HareM Tenis Obserwuj temat Obserwuj notkę 13
Gauff niczym czołg albo nawet Sabalenka. Jutro w nocy mecz o zwycięstwo w grupie

Zarwałem niemal całą noc (BTW: to jest żadna przyjemność iść spać przed trzecią, a budzić się przed piątą, zapewniam), ale w sumie nie żałuję.
Iga, po siedmiu pierwszych, bardzo słabych w większości (bo czwartego, rozgrywanego przy serwisie rywalki, bym z tego grona zdecydowanie wykluczył) gemach, przypomniała sobie po co pojechała aż do Meksyku i wygrała jedenaście z dwunastu kolejnych. Doprowadziła z 2:5 do 6:5, na koniec pierwszej partii wygrywając dość bezproblemowo (choć przegrywała w nim 0:2 i 2:3) tie-breaka 7:3, a potem, w secie drugim, zaliczyła 21. już bajgiel w sezonie.
W drugim secie Czeszka, co odzwierciedla zresztą wynik, nie istniała. W wielu jego fragmentach wyglądała jak przebita opona, z której całkowicie uszło powietrze. Ale na początku było zgoła inaczej. Iga dobierała się do niej niczym wilk do jeża. Wszelkie próby ataku kończyły się albo na aucie albo na siatce. W ostateczności rywalka skutecznie skontrowała z bekhendu. Dość powiedzieć, że na chyba 22 (tyle mi się naliczyło, ale mogę się nieco mylić) niewymuszonych błędów, ponad 15 Polka popełniła w secie pierwszym. Źle serwowała (chyba 3 czy nawet 4 podwójne), nie wiadomo po co szła kilka razy do siatki, i nie wyczuwała w ogóle piłki. A Vondrousova pykała i punktowała. Nie miała winnerów, ale też nie robiła niewymuszonych błędów. No i Polkę dwa razy przełamała. Nawet trzy, tyle że we wspomnianym czwartym gemie miało miejsce odłamanie.
Od stanu 2:5 nastąpił może nie koncert, ale dużo lepsza i znacznie dojrzalsza gra Igi. Dużo więcej piłek trafiało w kort, poprawił się pierwszy serwis (pojawiły się, chyba nawet trzy, asy), gra była szybsza, Czeszka została zmuszona do biegania i robienia błędów. W efekcie Iga uratowała bezpowrotnie straconego, wydawałoby się, seta. Jeśli rzeczy trzeba nazywać po imieniu, to drugiemu setowi wypada nadać tytuł roboczy „Rzeź niewiniątka”. Czeszka była na tyle zdegustowana swoją grą, że nawet nie bardzo miała ochotę się z rywalką porządnie po meczu pożegnać. Ale się jej nie dziwię. Została w drugim secie obita i sponiewierana jeszcze bardziej niż w ich poprzednim meczu w Cincinnati i w obu setach trzy lata temu w Paryżu.
Moim zdaniem Vondrousova nie wytrzymała tempa gry. Jej fizyczność okazała się, nie pierwszy raz, wątłej natury. Przynajmniej w porównaniu z Igą.
Zaraz po zakończeniu meczu Polki z Czeszką przez godzinę lało, więc Gauff i Jabeur wyszły na plac dopiero koło drugiej. Zagrały siedem gemów i znów zaczęło lać. Przy czym wszystkie siedem wygrała Amerykanka. O ile Vondrousova grała bez ikry od, mniej więcej, połowy gema trzynastego bądź początku czternastego, to Tunezyjka zaserwowała nam totalną niemoc od samego początku. To znaczy trudno stwierdzić czy to jej niemoc czy to był może pokaz wielkiej siły Gauff. Przejechała po Jabeur w pierwszym secie niczym walec, potem poprawiła na początku drugiego i mecz, z powodu rzeczonego deszczu, musiano przerwać. Widząc co się dzieje poszedłem spać. Budzę się, patrzę w komórkę i widzę, że dobrze zrobiłem. 6:0, 6:1. Jak Sabalenka z Sakkari. Tyle że, przynajmniej w tych fragmentach które widziałem, Greczynka stawiała dzień wcześniej znacznie większy opór.
Patrząc na ustawienie drugiej rundy w grupie Sabalenki (gra z Pegulą, a Rybakina z Sakkari) można się spodziewać, że WTA ustawi na środę mecz Igi z Coco. Robią to po to, żeby w rundzie trzeciej, przynajmniej w jednym ze spotkań każdej grupy, było jeszcze o co grać. No bo gdyby, przykładowo, dzisiaj wieczór grały ze sobą Sabalenka i Rybakina oraz Pegula z Sakkari i mecze rozstrzygnęłyby na swoją korzyść Białorusinka oraz Amerykanka, to mecz między Greczynką a Rybakiną byłby w trzeciej rundzie, pomijając kasę, o pietruszkę. A tak, bez względu na wyniki drugiej rundy, oba spotkania ostatniej rundy grupowej będą dla układu tabeli ważne. I to samo będzie w grupie Igi, jeśli w drugiej rundzie wyjdzie naprzeciw Coco, a w drugiej parze zmierzą się Czeszka z Jabeur. Przy czym zaprezentowana dziś dyspozycja Tunezyjki sugeruje, że jakiekolwiek zagrożenie z jej strony jest jedynie papierowe. A wziąwszy pod uwagę bagaż, jaki wniesie na kort w oparciu o doświadczenia z tegorocznego finału Wimbledonu, to ja bym stawiał mocno na Vondrousovą której, jak myślę, porażka ze Świątek, mimo beznadziei reprezentowanej w finałowej partii, chyba jakoś specjalnie nie podłamała.
To tyle meldunku z poprzedniej nocy. Dziś też oglądam. I innym radzę. Rzadko kibicuję Sakkari, ale dzisiaj może na mnie liczyć. Podobnie jak w pierwszym meczu wieczoru Pegula. Chociaż, z drugiej strony…
Pięknie by było, jakby Iga w półfinale najpierw obiła Białorusinkę/Kazaszkę, a dzień później zakończyła sezon po obiciu Kazaszki/Białorusinki. Ciekawe czy wtedy, wg niektórych, dalej lokowałoby to ją w dolnej strefie stanów średnich czołowej 10-tki na świecie. Pewnie tak, bo przecież jedna jaskółka wiosny nie czyni. Prawda?

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Sport