Suchy wynik nocnego meczu Kazaszki z Pegulą, jak również rezultat spotkania Sabalenka - Sakkari, świadczą o tym, że bardzo dużo na to wskazuje. No bo tak. Załóżmy, a po potyczce (bo bitwą bym tego jednak nie nazwał) Białorusinki z Greczynką trudno zakładać inaczej że, tak Sabalenka jak i Amerykanka, pokonają Sakkari. I wtedy mają po dwie wygrane.
Kazaszka musi wtedy zwyciężyć Sabalenkę (o Greczynce nawet nie wspominam) i liczyć, że ta wygra z Pegulą. Dodatkowo jej zwycięstwa musiałyby być wyjątkowo okazałe, podobnie jak wygrana Białorusinki z Amerykanką. To wszystko oczywiście może mieć miejsce, stąd w tytule na koniec umieściłem jednak znak zapytania. Ale to tak na alibi dla siebie, bo wątpię, żeby Sabalenka zupełnie odpuściła Rosjance mecz, a Pegula z kolei, czując niepowtarzalną szansę, nie próbowała z niej skorzystać i nie skupiła się, skutecznie, na odebraniu Białorusince choćby jednego seta. Bo to, jeśli pokona Sakkari w dwóch, wystarczy.
A propos Peguli. Zrobiła wszystkim (również mi, do czego się przyznaję) koło nosa. Najbardziej bukmacherom, bo obstawiali ją na samym końcu stawki, nawet za Sakkari. W „Damach i asach” podano, że przed rozpoczęciem turnieju najwyżej stały u buków akcje Igi (1:3,9), a najsłabiej właśnie Amerykanki (1:10,5). Rybakina była czwarta (1:7,5), zaraz za Sabalenką i Gauff (po 1:5). Ja dalej uważam, że Pegula dalej niż do półfinału raczej nie dojdzie, aczkolwiek to, co się stało w nocy, musi dawać do myślenia.
Głównie chyba jednak odnośnie dyspozycji i stanu emocjonalnego Rybakiny. Znane jest przysłowie „Ryba psuje się od głowy”. Ryba tak, ale Ryba(kina), przynajmniej dotąd, nie. W wielu pojedynkach rozgrywanych w ostatnich dwóch latach pokazała, że mental i odporność psychiczna to jedne z jej najsilniejszych stron. Wygrała przecież sporo pojedynków, w których po pierwszym secie przegrywała. Kto wie czy nie ma najwyższego procentu zwycięstw i pierwszego miejsca w tego typu rankingu. Meczu oczywiście nie oglądałem, a highlights pokazane na stronie WTA nic oczywiście nie mówią. Można tam jednak wyczytać, że Kazaszka popełniła aż 35 niewymuszonych błędów przy zaledwie 12. winnerach. Amerykanka miała tych winnerów tyle samo, ale ponad 2-krotnie mniej od rywalki niewymuszonych błędów. Co sugeruje, że też jakiegoś ekstra meczu nie rozegrała. To raczej Kazaszka zagrała, jak na siebie, słabiutko.
W każdym razie zaczął się turniej interesująco. Rozmiary zwycięstwa Sabalenki przekonują, że albo jest w potężnym gazie, albo Sakkari jest w Cancun rzeczywiście tylko i wyłącznie dzięki okolicznościom przyrody. Się zobaczy już jutro w nocy.
Dziś w nocy natomiast turniej rozpocznie Iga. Zagra z Vondrousovą. Już kiedyś grały ze sobą w pierwszym spotkaniu turnieju. 3 lata temu, na koniec września 2020, w pierwszej rundzie Rolanda, Polka zniosła Czeszkę z kortu 6:1, 6:2. Potem zagrały już tylko raz, w sierpniu tego roku w Cincinnati, gdzie też wygrała Iga. Również w dwóch setach, aczkolwiek pierwszy w tie-breaku. Trudno więc nie być przed tym meczem, przynajmniej umiarkowanym, optymistą.
W drugim meczu Gauff stanie naprzeciwko Jabeur. Ciekawy pojedynek. Zwycięstwo Jabeur będzie, przynajmniej dla buków, ale chyba nie tylko, niespodzianką. Coco umie grać z Uns. Bilans ich pojedynków to 3:1 dla Amerykanki, a przypomnę, że przynajmniej połowa z tych gier miała miejsce kiedy Coco nie była jeszcze pełnoletnia. Ponadto teraz Amerykanka przeżywa chyba najlepszy okres w karierze, a najlepsza tenisistka Afryki niekoniecznie. Tym bardziej, jeśli zwycięży Tunezyjka, będzie ciekawie.
Tak więc dziś rano, z naszej, polskiej, perspektywy, sytuacja wygląda dobrze. Miejmy nadzieję, że jutro rano będzie wyglądała jeszcze lepiej.
Inne tematy w dziale Sport