Po widocznym czy wręcz ewidentnym (choć niezbyt długim, jak się okazuje) kryzysie formy, Iga Świątek wydaje się wracać na właściwe tory. Nie wiem czy jej dyspozycja jest już na tyle dobra, żeby pokonać jutro jedną z dwóch najbardziej nie podchodzących jej w całej dotychczasowej karierze rywalek, z którą ma zresztą paskudny bilans (zresztą piszę to nie wiedząc jeszcze czy Rybakina w ogóle drugi półfinał z Samsonową wygra), ale to, że pobiła dziś, i to w starym dobrym stylu, największą nadzieję amerykańskiego tenisa, rozbijając przy okazji w puch różne mrzonki o możliwym pobiciu przez Coco zeszłorocznego rekordu Igi (37 zwycięstw z rzędu, że przypomnę), to niewątpliwie znak, że znów zaczyna u Igi trybić. Nie wiem czy już na najwyższej (przekonamy się jutro), ale na pewno na jednej z wyższych przerzutek.
Mecz był bardzo podobny do siedmiu z ośmiu, które dotąd zagrały. Czyli do jednej bramki. Na korzyść Polki oczywiście. Zresztą. O ile pamiętam, to ta sierpniowa porażka w USA, to też była bardziej na własne, niż na inne, życzenie. Przy czym (w przeciwieństwie do niedawnej porażki z Kudiermietową, której dotychczasowy bilans z Igą był niewiele lepszy od bilansu Gauff) była do strawienia.
Świątek zagrała, moim skromnym zdaniem, jeszcze lepiej niż z Linette i Garcią. Gauff w drugim secie próbowała sugerować, że coś jej dolega, ale było widać, że najbardziej boli ją myśl, że znów zupełnie nie wie jak ma z Polką grać i co robić, żeby było inaczej. Powinna się cieszyć, że ugrała pięć gemów, bo na dobrą sprawę powinna ich być o dwa mniej.
Życzę Idze przed jutrem jednego. Żeby trafiła w finale jednak na Rybakinę i, tyle że w całym meczu, powtórzyła swoją grę z ich pierwszego seta w tegorocznym Rzymie, gdzie była o klasę lepsza. Co jest jednoznaczne z przełamaniem związanych z ich bezpośrednimi starciami kompleksów. Uzasadnionych, bo w tych starciach (a przynajmniej w dwóch, czyli w Melbourne i w Indian Wells) Kazaszka robiła co chciała.
Wygrana z Coco na pewno wzmocni Polkę psychicznie. Co jest ważne przed WTA Finals. Jeszcze bardziej wzmocniłoby ją jednak jutrzejsze zwycięstwo. W co, po dzisiejszym wyraźnej wiktorii, akurat głęboko wierzę. A jeszcze wczoraj przekonany nie byłem.
Kończąc. Niebywałe jest to, w jak krótkim czasie Iga podniosła się po słabych występach w Japonii. Jak to wytłumaczyć? Nie mam pojęcia. Może ona nie była wcale w złej formie, tylko w nieco przydługim jet lagu? Co też nie rokuje najlepiej, bo przed MŚ czeka ją bardzo długa i męcząca podróż do Meksyku. Ale jak nie to, to co? Mam nadzieję, że przynajmniej sztab wie, o co chodzi.
Inne tematy w dziale Sport