To jej drugi finał z rzędu w plecy. Drugi chiński.
Mecz był rzeczywiście do jednej bramki. Tyle, że nie w tę stronę, w którą się większość, w tym ja (choć w Magdę to ja wierzę mniej więcej tak jak św. Tomasz w zmartwychwstanie Chrystusa), spodziewała. No bo przed tym turniejem rywalka była w rankingu 88. (przy czym po dzisiejszym zwycięstwie o 30 oczek awansowała), a Polka jest aktualnie, mimo tej porażki, 25. rakietą świata.
Szkoda. Szkoda, bo widać, że Linette w tym turnieju w końcu, po pół roku przerwy, zaczęła grać w tenisa jak Pan Bóg przykazał. Obsada była co prawda, łagodnie pisząc, taka sobie (stąd, na przykład, pierwszy numer poznanianki w rozstawieniu), ale w każdym z jego dotychczasowych meczów Polka prezentowała się naprawdę dobrze. Jak nie lepiej.
W finale nie miała jednak zupełnie nic do powiedzenia. Powinna się cieszyć, że nie wyjechała z Kantonu rowerem, bo żywcem niewiele brakowało. Przy czym oddajmy naszej zawodniczce jedno. To nie ona grała tak źle, tylko Chinka tak rewelacyjnie. Tego oczywiście nie sprawdzimy, ale dzisiaj, jak dla mnie, mało kto dotrzymałby jej na korcie kroku. Łącznie z tymi najlepszymi. Bardzo dobry serwis, świetne returny, niesamowita siła i precyzja uderzeń, rewelacyjne czucie kortu, niewielka liczba błędów. To tak w skrócie. Każde trochę krótsze zagranie Polki i od razu, jakby to ujął niezapomniany Jerzy Kulej, „piękny cios na wątrobę”. Celny i nie do obrony. Zresztą. Nawet jeśli Polka posłała w odpowiedzi piłkę pod linię końcową, to i tak otrzymywała z powrotem coś, z czym bardzo trudno było jej sobie poradzić.
Wygrała ten finał o prostu zawodniczka o klasę w tym dniu lepsza i żalu do losu, że kolejny tytuł przeszedł koło nosa, Magda Linette nie może mieć żadnego. Natomiast można się (umiarkowanie jednak radziłbym) cieszyć, że przed czekającym ją dużym turniejem w Pekinie jej forma poszła w górę. Na ile, to już zweryfikują rywalki w samym turnieju. Będzie ich sporo, z czego duża część o rankingu wyższym i od dzisiejszego kata Magdy, jak i od niej samej.
Ale, jak pokazują wyniki tegorocznego Australian Open, z takimi też można sobie poradzić. Nawet będąc strasznie nieprzewidywalną Magdą Linette. Tylko czy taka dyspozycja jak w Melbourne może się jej trafiać co 9 miesięcy? Oby.
Inne tematy w dziale Sport