Doszło wczoraj do otwarcia kolejnego szlabanu. Coco Gauff przerwała tamę, która wydawała się tak pewna jak Zapora Trzech Przełomów. To tak jest, w wypadku Igi, jak nie oglądam całego meczu i przychodzę dopiero na decydującego seta albo w ogóle na mecz nie patrzę. Tak było ze Switoliną, tak było z Pegulą (tego spotkania nie oglądałem wcale) i tak było wczoraj z Gauff. Człowiek na chwilę dziewczynę zostawi samą sobie i ta już ma nierozwiązywalne problemy:).
Notabene wszystkie te moje absencje miały miejsce z powodu żony lub jej rodziny. No i teraz mam dylemat. Rozwieść się czy dalej pozwolić sztabowi Igi żeby, wykorzystując moją absencję, źle jej podpowiadał i psuł jej statystyki:).
No to teraz poważnie. Celowo wybrałem do tekstu akurat zaporę o takiej nazwie, bo Amerykanka właśnie trzech przełomów może w tym miesiącu dokonać. Jeden już ma za sobą. Po siedmiu meczach totalnych upokorzeń wreszcie wygrała z Igą. Jak dziś wygra z Muchovą (co oczywiście wcale nie musi być łatwiejsze niż zwycięstwo wczorajsze), to wygra drugi spory turniej w ciągu kilku tygodni, co jej się jeszcze nie zdarzyło. Jej bardzo zwyżkująca dyspozycja wskazuje również na dołączenie do grona najpoważniejszych faworytek w zbliżającej się gonitwie o pierwszy w karierze tytuł wielkoszlemowy, co dałoby jej w końcu potężnego kopa do tego, żeby z „cudownego dziecka” przepoczwarzyć się wreszcie w jedną z kilku rzeczywiście najważniejszych, a nie chętnych do przewodzenia mu, postaci touru. Już niezapomniana ikona polskiej piosenki wskazywała wyraźnie, że „najtrudniejszy pierwszy krok”. No i ten pierwszy krok został zrobiony. Wczoraj.
Swoją drogą nie bardzo pojmuję jak do tego doszło. W pierwszym secie Iga dwukrotnie przełamuje Coco (raz na 4:2, drugi raz na 5:3), potem jeszcze ma piłkę setową, nawet dwie, przy 6:5 i przegrywa. Drugi set wygrany bezdyskusyjnie, żeby nie rzec w rewelacyjnym stylu, bo z dwoma przełamaniami i bez żadnych kłopotów przy własnych gemach serwisowych, za to z ogromnymi problemami rywalki przy tych wygranych przez nią. Gdyby nie kuriozalna porażka w partii inauguracyjnej mogło być w tym momencie po meczu i świętowalibyśmy 8:0 w bezpośrednich spotkaniach i 16:0 w setach. A tymczasem, to już oglądałem w powiązanej z „całą prawdą” telewizorni, set trzeci. Do połowy seta spokój, każda bez większych problemów wygrywa swoje. W gemie siódmym Polka, popełniając niewymuszone błędy, łatwo oddaje rywalce podanie. I potem następuje już festiwal nerwowości i niewymuszonych błędów. Co szczególnie dziwi, to w sytuacjach kiedy ma decydujące piłki w gemach (miała w każdym z gemów Coco po break poincie) bądź piłki grane przy jakże licznych równowagach (było ich łącznie w dwóch ostatnich gemach serwisowych Amerykanki aż sześć).
Stało się i się nie odstanie. Martwi to, że coraz częściej w sytuacjach stykowych Iga nie jest w stanie utrzymać nerwów na wodzy. I to już nie tylko w meczach z Rybakiną czy Sabalenką. Wali po autach aż niemiło.
Z drugiej strony przecież ta dziewczyna ma PRAWO DO PORAŻEK. Nie musi wygrywać zawsze i wszędzie tylko dlatego, że kibice ciągle chcą igrzysk. Mamy numer 1 na świecie. Nie jakiś byle jaki, który jest tam, jak niegdyś Woźniacka (choć nic do niej z tego powodu nie mam, jakby co), tylko dlatego, że było akurat prawdziwe, a nie wyimaginowane, bezkrólewie. Numer jeden w dyscyplinie uznawanej i faktycznie będącej jedną z najbardziej popularnych dyscyplin na świecie. Nie w żadnych dartsach ani curlingu albo innym strzelaniu do rzutków czy, zahaczając o bardziej swojskie klimaty, w lataniu precyzyjnym. Może dojdzie to do zakutych łbów różnej maści hejterów, którzy tyle niespożytkowanej w inny sposób żółci wylewają przy okazji każdej jej porażki, a ostatnio podobno również już z powodu przegranego seta (cytuję za Igą). Ja bym jeszcze dodał, bo pamiętam, że ten hejt leje się też w przypadku kiedy Polka wygrywa. Tyle, że tu bym wydzielił grono hejterów „specjalnych”, którzy są, jak się wydaje, obficie opłacani z tytułu wylewanych pomyj przez konkretne siły, nie mogące strawić opowiadania się tenisistki po stronie Ukrainy w konflikcie z Rosją.
No i na koniec z innej beczki. Sabalenka znów nie wykorzystała szansy na zmniejszenie różnicy punktowej między nią a Polką. Notabene, nie wiem czy wszyscy zauważyli, że przegrała z Muchovą znacznie wyraźniej niż Iga z Gauff. Po turnieju w Cincinnati różnica między tą dwójką wynosi dokładnie 1209 pkt (tak przynajmniej podaje w tej chwili ranking WTA live), co oznacza tyle, że na starcie nowojorskiego szlema Białorusinka będzie miała 11 oczek przewagi (Idze odejmą za zeszłoroczną wygraną 2000, a jej 780 za półfinał), co z kolei oznacza praktycznie dokładnie tyle, że która uzyska na Flushing Meadows lepszy wynik, ta będzie po US Open liderką rankingu.
I tym optymistycznym akcentem wypada się przed Nowym Jorkiem po(prze) żegnać. Mógłby być optymistyczniejszy gdyby nie wczorajsza porażka, ale nie narzekajmy. Nie można wszystkiego wygrywać. Tym bardziej jak się chce wygrać drugi raz z rzędu w Nowym Jorku. A ponadto. Zarywać kolejną niedzielę? Wystarczy, że będzie to musiała zrobić w Queensie. Nie ma się co przesilać:)
Inne tematy w dziale Sport