A poważnie.
Az strach się bać, co to będzie jak nasi (a dlaczego nie wierzyć, że to może mieć miejsce?) będą rozpoczynać każdy set tak jak ten czwarty ze Stanami.
Jest faktem, że to, co wyprawialiśmy w ostatnich dwóch setach wszystkich tych spotkań, musi budzić powszechną radość i dumę. Oprócz radości różnych onuc, oczywista. No przecież tacy Amerykanie, którzy przed meczem byli jednak, nie bójmy się tego słowa, zdecydowanym faworytem finału, wyglądali przy nas w dwóch ostatnich odsłonach jak, przywiezieni specjalnie na tę okazję, chłopcy do bicia. Japończycy, z którymi mieliśmy w pierwszych dwóch setach poważne kłopoty (żeby nie napisać, że nie umieliśmy ich w ogóle ugryźć, a drugi set wygraliśmy lekkim fuksem), potem też zupełnie przestali czaić co jest grane. O Brazylijczykach nawet nie wspominam, bo oni ostatnie lata mają z nami tak jak my kiedyś z nimi.
Mieliśmy kilku bohaterów tych finałów. Przy czym nie wszyscy grali równo. Najrówniej, moim zdaniem, wypadł Śliwka i to on powinien zostać MVP całego turnieju. Bez dwóch zdań. Wybór Zatorskiego jest jakimś zupełnym nieporozumieniem. Owszem, z Amerykanami grał bardzo dobrze, ale gdybyśmy przegrali dwa poprzednie spotkania to, takie wrażenie odniosłem przynajmniej ja, głównie z jego winy. Przyjmujący ZAKSY zagrał natomiast trzy świetne spotkania i, tak jak mnie kilka lat temu wiecznie tylko denerwował, tak tutaj ciągnął wózek, a może i cały majdan. Jednym razem wybitnymi kiwkami, a innym, tak jak wczoraj, robiąc za atakującego, wbijając Amerykanom co chwilę w parkiet niesamowite gwoździe. 44 (16+14+14) punkty i niezwykle równa, wysoka dyspozycja we wszystkich trzech meczach nie powinny zostawiać wątpliwości, kto był najlepszym graczem finałów. Okazuje się, że jednak zostawiły.
Kilka innych decyzji FIVB też jest dla mnie niezrozumiałych. Nie dostrzeżono świetnej, żeby nie napisać wybitnej, dyspozycji naszego rozgrywającego. Duża liczba punktów Śliwki, Kaczmarka czy, w sobotę, Leona z niczego się nie wzięła. Do szóstki turnieju wybrano też Kochanowskiego, a zdecydowanie bardziej zasłużył na to Bieniek.
Dobre zmiany robił Grbic. I w sobotę, kiedy to wprowadził świetnie czującego się w tym dniu Leona, i w niedzielę, kiedy nie bał się zastąpić polskiego Kubańczyka znacznie lepiej dysponowanym, jak się okazało, Fornalem. Wartościowym zmiennikiem okazał się też nasz trzeci środkowy, Huber. W niedzielę wystąpił co prawda z musu, ale poza jednym czy dwoma zagraniami, ciała nie dał i stanowił świetne uzupełnienie ataku. W sobotę, wchodząc za niedysponowanego Kochanowskiego (naprawdę nie wiem dlaczego znalazł się w szóstce turnieju; tak jak go niezwykle cenię, bo z reguły jest drużynie bardzo przydatny, to tutaj na to z pewnością nie zasłużył), poprawił grę drużyny i samopoczucie kibiców.
Jeśli przyjąć (a nie ma w sumie powodów, żeby tak nie uważać) że Liga Narodów to nic innego jak przedłużenie Ligi Światowej, to dopiero po raz drugi w ciągu ostatnich 33. lat wygraliśmy takie zawody. Dodatkowo przyniosło nam to wzmocnienie na pozycji lidera światowego rankingu FIVB. Na drugimi Amerykanami mamy aktualnie ponad 30 punktów przewagi. To oczywiście świetny prognostyk przed przyszłorocznymi igrzyskami.
Dlatego, ciesząc się bardzo z wczorajszego sukcesu i oddając mistrzom co mistrzowskie, czekam aż wreszcie, po 48. latach przerwy, zdobędziemy na igrzyskach medal.
W sumie, jeśli o mnie chodzi, może być tego samego koloru co wtedy.
Komentarze
Pokaż komentarze (26)