Po porażce Igi w ćwierćfinale ze Switoliną zrobiła się w naszym kraju wielka wrzawa. Szczególnie zerwali się z łańcucha ci, którzy zawsze robią to w sytuacji, kiedy Polce coś nie pójdzie. Wyrzucają z siebie wtedy złoto-jadowite myśli w rodzaju, że Iga dlatego jest pierwsza w rankingu, bo poziom tenisa gwałtownie się obniżył. Albo, że Polka wykorzystuje szczęśliwe zbiegi okoliczności, a de facto nawet nie jest w tej chwili w najlepszej trójce na świecie. Albo jeszcze lepiej. Że nie można jej traktować za najlepszą skoro ma ujemny bilans z wszystkimi najlepszymi.
Ten ostatni argument jest zdecydowanie najgłupszy, bo łatwo go zweryfikować na niekorzyść tych, którzy go wszem i wobec głoszą. Jakiś czas temu (ale na tyle niedawno, że jest cały czas aktualny, może nawet dzisiaj bardziej niż wtedy) popełniłem zresztą tekst, w którym wykazałem, że taka teza jest zwyczajnie kłamliwa i że każdy kto ją powtarza zwyczajnie łże. Jest parę zawodniczek (piszę o tych z którymi zdążyła już zagrać, a nie o wszystkich na świecie), z którymi bilans Igi jest ujemny i parę, z którymi wychodzi na remis. Ale tak naprawdę jedyną liczącą się tenisistką, o której można powiedzieć, że w bezpośrednich pojedynkach wykazuje, jak dotąd, wyższość nad Polką jest Jelena Rybakina. Koniec. Kropka. Żadnej innej.
Dwa pozostałe argumenty też są, a z mojego punktu widzenia to już na pewno, niespecjalnie zasadne, ale one opierają się na półprawdach, a nie liczbach, więc jednak trudniej z nimi dyskutować podpierając się faktami. Przykład takiej półprawdy. Iga przewodzi tylko dlatego, że Barty przedwcześnie zakończyła karierę. To co? Ktoś uważa, że gdyby nie zakończyła to by dalej przewodziła? Kompres na głowę! A co do argumentu z tą pierwszą trójką. To kto wygrał ostatni Paryż? Sabalenka? Poziom tenisa się obniżył? A kto to jest, choćby przy Idze, że wymienię tylko zwyciężczynie z Paryża: Schiavone, Kuźniecowa, Ivanovic, Mary Pierce, Muguruza czy nawet Na Li albo Szarapowa. A z Nowego Jorku: Austin, Sabatini, Pennetta, Stephens, Andreescu. No. To chyba wszystko jasne.
A teraz o tym, o czym chciałem pisać przede wszystkim. Otóż.
Iga nie prezentuje na razie na trawie (mam nadzieję, że to jednak tylko kwestia czasu) poziomu, którym czaruje na mączce i w zeszłym roku czarowała również na hardzie. Co nie oznacza, że tegoroczny Wimbledon nie był do łyknięcia. Dla purystów językowych: do wygrania. Oczywiście był.
Wystarczyło wygrać, czyli zagrać, na przykład, na poziomie meczu z Blinkową w Bad Homburg (to chyba, drodzy antymiłośnicy Igi, nie było ponad jej siły i umiejętności, co?) ze Switoliną. Potem byłby mecz z Vondrousovą, której styl akurat wyjątkowo Polce powinien leżeć. I nie piszę tego tylko dlatego, że w jedynym rozegranym dotychczas bezpośrednim spotkaniu Czeszka ugrała ledwie trzy gemy. Vondrousova gra dużo top-spinem, nie stosuje płaskich uderzeń. Daje rywalce więcej czasu na przygotowanie swoich „ciosów”. Więc Idze w to graj. Ona taką grę rywalki umie wykorzystać i spożytkować na swój użytek. Zresztą. Nie róbmy z Czeszki od razu jakiegoś giganta. On niedawno przegrała z naszą Linette. I to w okresie, kiedy ta nie umiała pokonać nikogo innego!
No i finał. W takiej dyspozycji jak w sobotę, Jabeur nie miałaby z Igą co szukać. Nie wiem czy to był efekt zmęczeniem w poprzednich spotkaniach, ale finał tegorocznego Wimbledonu to jeden z najsłabszych meczów Tunezyjki jakie widziałem w jej wydaniu od czasu jak się jej bardziej wnikliwie przypatruję. Czyli przynajmniej od dwóch i pół roku. Nawet w pierwszej rundzie RG z Magdą Linette w zeszłym roku zagrała dużo lepiej niż w tym finale.
Szkoda tej straconej szansy. W przyszłym roku, nawet jak się będzie na tej trawie grało lepiej, to wygrać Wimbledon będzie dużo trudniej. On jest umiejscowiony w czasie między dwoma Paryżami. Tym czerwcowo-majowym i tym na igrzyskach. Siła rzeczy to Paryż będzie głównym punktem programu Polki, nie tylko jej zresztą, na przyszły sezon. A te, których domeną nie jest cegła, wiedząc o tym co te dwa „mączne” turnieje znaczą dla specjalistek od gliny, tym bardziej skupią się na turniejach z trawiastą nawierzchnią.
Wniosek jest taki, że realne myślenie o wygraniu przez NDN Wimbledonu trzeba odłożyć o jakie dwa lata. Trudno. Jak ma wygrać te dwa Paryże, to nie pozostaje nic innego, jak ten przyszłoroczny Wimbledon już teraz przeboleć. No chyba, że pod koniec maja przyszłego roku Iga dostanie "cugu". Cugu, który potrwa tyle, co ten wiosenny rok temu. Wtedy nie ma się co zastanawiać i rżnąć jak leci, nie patrząc na to, jaki to będzie miało wpływ na jesienne występy na hardzie.
Ale znów wybiegłem ciut za daleko. Więcej niż o jeden rok chyba nawet. A co dopiero most.
Inne tematy w dziale Sport