Człowiek, jak się czasem zapędzi, to potem nie widzi co się dookoła niego dzieje.
Oglądamy ten Wimbledon, mimo że Polaków dawno w nim nie ma, a obok dzieją się rzeczy równie ciekawe, a momentami ciekawsze.
Na przykład wczoraj. My tu dyskusje o Sabalence, Rybakinie, Potapowej i temu podobnych, a tymczasem we Francji trwa najważniejszy wyścig kolarski na świecie. To, że trwa to nic. Niech sobie trwa. Ale wczoraj (notabene Francja obchodziła święto; ciekawe ile z tej okazji samochodów w Paryżu spalono, bo to tam ostatnio modne) nasz niegdysiejszy mistrz świata (9 lat już minęło), Michał Kwiatkowski, wygrał jeden z najtrudniejszych etapów.
Wygrać etap na Tour de France to może nie jest to samo, co wygrać w tenisie Wielkiego Szlema, ale to jest rzecz wielka. Do tej pory, w całej historii tego wyścigu, etap w Wielkiej Pętli wygrało zaledwie czterech Polaków. Kwiatkowski zrobił to po raz drugi (więcej zwycięstw ma tylko Majka – 3).
No i styl tej wygranej. Jak Majka kilka lat temu. Nie tam z całej kupy, ale po wielokilometrowej ucieczce zakończonej jeszcze ucieczką z ucieczki. To jest prawdziwe kolarstwo! Takie rzeczy się pamięta latami. Brawo Kwiato!
Jest tylko jedno pytanie, bo gość ma 33 lata, a kolarstwo to nie jest tenis, niestety. To znaczy oni jeszcze długo jeżdżą, ale z reguły już na innych. Wiem, że w takiej chwili nie wypada, ale muszę. Nie chcem, ale muszem.
Odrodzenie to, Drogi Kwiatuszku, czy tylko łabędzi śpiew? Tak czy inaczej: zwycięstwo było prima sort!
Inne tematy w dziale Sport