Ciepło? Mało powiedziane. Gorąco było. A może jeszcze gorzej.
Iga Świątek miała w tym meczu sporo szczęścia. Choć wielkiej klasy przy dwóch meczbolach dla rywalki nikt jej odmówić nie może.
Dlaczego w tytule 2,5? Z prostego i oczywistego względu, że póki piłka w grze, a rakiety w dłoniach, to nikogo nie można skreślać. Nawet Huberta Hurkacza w meczu z Djokovicem. Mimo że ten prowadzi w setach 2:0. Wynik mógł być spokojnie odwrotny, bo Polak w pierwszym tie-breaku miał 6:3, a w drugim 5:4, no ale Hurkacz to nie Iga. HuHu jest jak nasza specjalistka od wspinaczek, Aleksandra Mirosław. Ona jest, a przynajmniej dotąd była, zdecydowanie najlepsza na świecie, ale tylko w jednej specjalności wspinaczkowej. Dlatego nie przywiozła medalu z Tokio.
Hurkacz też jest najlepszy na świecie. W serwisie. Na jego nieszczęście nie samym serwisem żyje tenis. I tak jak Mirosław nie mogła być nigdy najlepsza w swojej, składającej się z trzech konkurencji, dyscyplinie (teraz, jak już może, bo tę jej specjalność zrobili osobną dyscypliną, to chyba inne się przed nią pomału wysforowują), tak Hurkacz nigdy nie będzie najlepszy w tenisie. Co najwyżej w statystykach serwisowych. Niestety.
Wracamy do Igi.
Nie śledziłem wcześniejszych niedzielnych spotkań i nie wiem co było tego przyczyną, ale dzięki opóźnieniom na korcie zdążyłem wrócić do domu po długim weekendzie na tyle szybko, że mogłem oglądać mecz od stanu 2:1 w pierwszym secie. I oglądałem.
Nie wiem czym i czy w ogóle można to usprawiedliwić, ale żeby nie wykorzystać w pierwszym secie aż sześciu break-pointów? Tego jeszcze, jak chodzi o Igę, chyba nie grali. Potem miała dwie piłki setowe, które zagrała jakby nie tylko nie była światową jedynką, ale jakby od ścisłej światowej czołówki dzieliło ją przynajmniej tyle co… Huberta Hurkacza. W efekcie wiele niepotrzebnej nerwowości przy stosunkowo łatwych piłkach przebijanych przez Bencic. Nerwowości, w konsekwencji której ogromną dużą liczbę piłek posyłała bądź w siatkę, bądź daleko za pole kortu. No i nagle, zamiast spokojnej wygranej, okazało się, że stoimy na krawędzi. To znaczy Iga stoi. A z nią i my, gawiedź.
Jak się to skończyło wszyscy wiemy. Ale co się człowiek naklął, to jego. Trzeba też oddać hołd Szwajcarce. Tanio skóry nie sprzedała. Fakty mówią nawet, że wyjątkowo drogo. Przed turniejem nie podejrzewałem jej w ogóle o pokonanie w trzeciej rundzie Magdy Linette. Odpadła wcześnie we Francji. No i nie zagrała w ani jednym turnieju na trawie. Tymczasem nie tylko, że zmiotła naszą drugą rakietę z kortu, to była o włos od wyrzucenia numeru jeden na świecie z turnieju. Szacunek, panno Bencić.
Iga pozostała w turnieju, ale bez niespodzianek się nie obyło. Przy czym dla kogo były to niespodzianki, dla tego były. Ja, mam na to dowód w postaci zrobionego zdjęcia ze swoimi typami, od początku stawiałem na to, że do trzeciej rundy z dwójki Krejcikova-Potapowa wejdzie … Andriejewa. Co prawda nie przewidziałem, że Keys pokona Badosę i to Hiszpankę obstawiłem jako (w dodatku zwycięską) rywalkę Rosjanki w walce o ćwierćfinał, ale, tak czy siak, u mnie w przedturniejowym zestawieniu Andriejewa wśród tych, które przebrnęły trzecią rundę, się znalazła. Teraz spokojnie czekam na wyniki dzisiejszych spotkań. Mogła mieć wczoraj duże kłopoty Świątek, mogą mieć również, może i większe, dzisiejsze faworytki. Nie ma już w turnieju przeszacowanej przeze mnie Ostapienko, ale jest kilka pań, które mogą sprawić, że Sabalence, czy nawet Rybakinie, zrzednie mina. Zobaczymy. W turnieju pozostaje wciąż moja główna przedturniejowa faworytka do zmierzenia się z Igą w finale. Ale droga do tego finału jeszcze daleka. Trzeba wcześniej wygrać trzy spotkania. I w żadnym nie będzie taryfy ulgowej. Nie ten etap turnieju.
Wczoraj najbardziej zdziwiony byłem czwartorundowym zestawem Azarenka-Switolina. Człowiek na trzy dni odejdzie od telewizora i już takie siupy. Cóż. Bardzo się cieszę ze zwycięstwa Ukrainki i pamiętam, żeby nigdy nie mówić nigdy, ale jednak wypada stwierdzić, że Iga Świątek jest już w półfinale. W zasadzie to w finale, bo nikt z duetu Pegula-Vondrousova nie wygląda, i to w żaden sposób, na osobę, która mogłaby jej w jakikolwiek zagrozić. Ja uznałbym to osobiście za cud mniemany. Obecność całej trójki w ćwierćfinale to już jest rekord świata. A jak jeszcze dodamy do tego fakt, że albo Amerykanka, albo Czeszka dotrze szczebel wyżej, to myślę, że to będzie największą sensacją Wimbledonu AD’23. I że większą mogłoby być tylko to, że w półfinale znajdzie się Andriejewa. Przy czym, jak tak patrzę z kim będzie dzisiaj grała, to nie jestem na 100 % pewien czy Rosjanki zabraknie w ćwierćfinale. Później jednak to już, uważam, zdecydowanie za wysokie progi. Przynajmniej na ten sezon.
Hubertowi Hurkaczowie życzmy, żeby przez dwie godziny myślał, że zamiast Djokovica ma przed sobą, na przykład, Federera. W dodatku w formie sprzed dwóch lat. Wtedy jest szansa, ze „Furkacz” te straty odrobi.
Inne tematy w dziale Sport