Jak to dawno odkrył Jan Kaczmarek, bilans zawsze musi wyjść na zero. W Paryżu mieliśmy cały tydzień tylko ze słońcem, to teraz mamy wakacje z deszczem. Ostro dającym się we znaki organizatorom Wimbledonu i, co ważniejsze, dużej części jego uczestników. Dziś fochy pogody odczuło dwoje Polaków. Magda Linette w ogóle nie została uwzględniona w rozpisce na środę, a Huberta Hurkacza z niej „ordynarnie” zdjęto. Grała więc tylko Iga.
Wynik jaki osiągnęła umacnia w przekonaniu, że jest naprawdę nieźle do tego turnieju przygotowana. I bardzo dobrze nastawiona. Sama przez siebie, przez panią psycholog i przez pana trenera. Kolejność przypadkowa. Sorribes-Tormo, której po jej rewelacyjnym ćwierćfinale z Haddad-Maią w Paryżu, można się było trochę obawiać, na korcie centralnym po prostu w ogóle nie zaistniała. Pytanie na ile to zasługa Igi, a na ile jej samej. Moim zdaniem udział Polki w tym niezaistnieniu jest jednak spory, żeby nie rzec bardzo duży. Prawie 30 winnerów, chyba żadnego podwójnego, prawie wszystko w kort, niewiele niewymuszonych błędów. 83% wygranych piłek po pierwszym serwisie. 52% wygranych returnów po pierwszym serwisie, 88% po drugim. 70% wygranych punktów w meczu. Nawet dwa skuteczne dropszoty się zdarzyły. I jeden lob.
Hiszpanka, chcąc nie chcąc, pomagała, bo nawet kiedy się prosiło i mogła zaatakować, to grała defensywnie. A Idze w to graj. Serwis oczywiście dalej taki sobie, może nawet gorszy niż w Niemczech i niż w I rundzie. To trzeba zdecydowanie poprawić. O kolejnym bajglu do koszyka nie będę dziś pisał, bo przyjdzie na to czas. Teraz są ważniejsze rzeczy do roboty. A najważniejsze, że dalej prowadzimy z Wimbledonem i że prowadzenie rośnie.
A tymczasem w turnieju kolejne niespodzianki. Choć nie za dużo. Sakkari przegrała mecz z Ukrainką Kostjuk wygrywając pierwszego seta do zera! Nie chcę pisać, że jej apogeum formy przeminęło dawno i z wiatrem, ale zaczyna coraz bardziej wyglądać na to, że do dyspozycji sprzed dwóch lat to ona już nie wróci. Podobnie jak Pliskova, która właśnie wtopiła z, UWAGA!, numerem 225 w rankingu, Serbką Stevanovic. To był prawdziwy pojedynek Dawida z Goliatem. Nie tylko z tytułu rozbieżności rankingowej, ale Czeszka jest największa (1,86) w tourze, a jej rywalka jedną z najmniejszych (1,64). I, tak jak w Biblii, krasnal wygrał. Za niespodzianki można też uznać odpadnięcie w inauguracyjnych meczach Włoszki Giorgi czy zeszłorocznej półfinalistki, Niemki Marii (przy czym Cirstea w tym sezonie nie z takimi już wygrywała). Nikt ich tu w roli pretendentek do tytułu nie obstawiał, ale żeby zaraz w pierwszej rundzie odpadać? Mogły się bardziej postarać. Pozostałe szeroko rozumiane faworytki swoje dzisiejsze mecze powygrywały. Jedne łatwo (Kasatkina, Ostapienko, Vekic, Aleksandrowa czy Keys), inne w mniejszych (Krejcikova), średnich (Kvitova) czy większych (Haddad-Maia) bólach. Na potęgę przegrywają Brytyjki, które przed turniejem posądzałem o możliwość sprawienia kibicom gospodarzy jakiejś przyjemnej niespodzianki w postaci awansu do, powiedzmy, IV rundy. Na razie się na to, w żaden sposób, nie zanosi. Tym bardziej, że na placu boju pozostała im już tylko Boulter, na którą w trzeciej rundzie, jeśli Angielka przejdzie drugą, może czekać Rybakina.
Opóźnienia w turnieju są potężne. U samych pań naliczyłem 18 meczów, które powinny się odbyć do wczoraj, do końca dnia, a się w ogóle nie odbyły. Trzy następne musiały zostać wczoraj wieczór przerwane. U panów jest jeszcze gorzej. Nie doszło do rozpoczęcia 17. planowanych spotkań. Kolejnych 7, będących na różnym etapie zaawansowania, musi zostać dokończonych. Łącznie daje to, circa, prawie cały dzień opóźnienia! A prognozy na kolejne dni, może poza dzisiejszym i jutrem, są takie średnie. Łagodnie rzecz ujmując. I jeszcze z tym dachem jaja jak berety robią. Zawsze myślałem, że dach na Centre Court jest po to, żeby murawę przed deszczem chronić i żeby tenisiści mogli biegać po suchej trawie. Okazuje się, że niekoniecznie :).
Pozostaje, wzorem Kory, czekać na wiatr co rozgoni (raz, ale dobrze) te ciemne, skłębione, zalegające nad Londynem zasłony. Żebyśmy się tylko doczekali, bo jak to się w tym tempie będzie odbywać, to nam się turniej o tydzień wydłuży. Opcji zamknięcia turnieju, zanim dojdzie do wszystkich rozstrzygnięć, jak rozumiem, na szczęście nie ma. Za duży turniej. Tak przynajmniej myślę. WTA Wimbledonu co prawda nie lubi, ale nawet ona nie jest, mam nadzieję, w stanie spowodować, że z powodu jakiegoś głupiego jej kalendarza nie zostanie dokończony najważniejszy turniej sezonu.
Póki co, za wcześnie to pewnie rozważać. Dziś i jutro organizatorzy muszą wykorzystać pogodę na maksa. Ma być zero opadów. Jeśli to się sprawdzi, to zobaczymy oboje Polaków, których wczoraj nie dane nam było oglądnąć. Linette ma grać, jako trzecia para z kolei, na 9-tce ze Strycovą, której aktualny ranking to lokata nr 623. Ponieważ z Magdą nigdy nic nie wiadomo, to poczekajmy może z wróżbami do wieczora. Hurki już o 12-tej gra na korcie nr 18 z Choińskim który, jakby kto nie wiedział, jest Brytyjczykiem. W tym wypadku skłaniałbym się do tego, żeby … też poczekać z wyrokami. Rywal jest w rankingu 164., ale nasz zawodnik już wielokrotnie udowadniał, że to nie ma dla niego większego znaczenia.
Na koniec mimo wszystko dodam, że byłbym trochę zdziwiony, gdyby tytuł odcinka, który hipotetycznie powstałby po dniu dzisiejszym, brzmiałby inaczej niż „Polska-Wimbledon 6:1”.
Tak czy inaczej i bez względu na wzgląd, takiego odcinka nie będzie. Do niedzieli muszę zrobić małą przerwę. Kolejny odcinek dopiero w poniedziałek. Jaki będzie miał tytuł? Wersja najbardziej optymistyczna, biorąc pod uwagę również pogodę, to „Polska – Wimbledon 11:2” (Magda z Igą, ze względu na układ drabinki, nie mogą być jednocześnie w ćwierćfinale). Wersją najbardziej pesymistyczną, a w zasadzie żadnymi wersjami wszystko jedno jak pesymistycznymi, proponuję sobie głów nie zaprzątać. A już na pewno do poniedziałku.
Inne tematy w dziale Sport