NDN rozpoczęło sezon gry na trawie. Znacznie później od innych. Nie z powodu jakichś tam kontuzji czy chorób, ale dlatego, że tak Iga i jej sztab zaplanowali.
Oglądałem spotkanie, a jakże, w całości. I muszę stwierdzić, że mi się, szczególnie jak na pierwszy mecz i wziąwszy pod uwagę z kim Polka skrzyżowała rakiety, podobało. Było całkiem do rzeczy.
No bo Tatjana Maria to, nieprzypadkowa wcale, półfinalistka zeszłorocznego Wimbledonu. W dodatku zawodniczka na trawie ograna, bo zagrała w tym roku na dywanie już trzeci turniej. Drugi z nich zakończyła ledwie w niedzielę, przegrywając co prawda w finale z niżej rozstawioną Amerykanką Krueger, ale nie jestem przekonany czy grając ten finał nie żyła już meczem z Igą. W końcu z liderką rankingu to jeszcze Niemka nie grała. A trzeba było jeszcze dojechać z Włoch do Niemiec.
Po meczu z Marią nasuwają się dwa wnioski. W tym roku Iga jest do gry na trawie lepiej przygotowana niż w zeszłym. I to bez dwóch zdań. Szczególnie dobrze prezentował się forhand Polki. Zanotowała bardzo dużą liczbę winnerów. Dobrze smeczowała. Brak jeszcze pełnego czucia trawy, stąd kiepskie loby. Serwis, jak zwykle, taki sobie. Choć i tak lepszy niż na cegle. I wniosek numer dwa. Jak ktoś chce grać z Igą na trawie slajsami, to może się poddać przed meczem. Trochę zeszło Świątkównie rozkminienie sposobu gry jednej z największych specjalistek od trawiastego slajsa, ale wynik dwóch ostatnich setów nie powinien nikomu pozostawiać jakichkolwiek złudzeń. Nie idźcie tą drogą grając ze Światek drogie rywalki. Nic nie osiągniecie. Oczywiście, że były mankamenty. Wspomniany serwis i, dość często i niepotrzebnie ostatnio pojawiające się w momentach kiedy walka idzie na noże, niewymuszone błędy. Przez co zresztą straciła seta. To wszystko do poprawy. Generalnie jednak na miejscu Polki i trenera byłbym bardzo zadowolony. Pierwszy sprawdzian wypadł na solidną czwórkę. Ale bez plusa, bo nie można go dać, jeśli się traci koncentrację i przegrywa wygranego seta.
Iga i jej sztabowcy dobrze zrobili, że wybrali Bad Homburg. W Eastbourne tłucze się i wykrwawia cała pozostała (ta mniej chorowita i nie aż tak podupadła na duchu, by się wycofywać) czołówka, a Iga, spokojniutko, w towarzystwie adekwatnych do jej aktualnego poziomu zaznajomienia się z zieloną nawierzchnią sparingpartnerek, przygotowuje się do najważniejszego turnieju sezonu. Tak. Najważniejszego. Bo, powiedzmy sobie szczerze. Można być, tak jak Djokovic, najlepszym tenisistą w historii i wygrać 10 razy Szlema w Melbourne. Ale dużo bardziej jest się dumnym z siebie, że się aż 7 razy wygrało na Wimbledonie. Nieprawda? Prawda. Nawet jak Djoko tego głośno nie powie.
Po tym co zobaczyłem wczoraj w Bad Homburg uważam, że Iga może być najlepsza nie tylko na cegle i na hardzie. I że kiedyś, 10 lat po zakończeniu przez nią kariery, nie tylko Paryż może być uznawany za jej ulubiony Wielki Szlem. Tylko niech ona da się do tego przekonać. Co oczywiście nie znaczy, że od razu wygra cały tegoroczny Wimbledon czy nawet ten głupi Homburg. Ale żebym coś takiego wykluczał, to na pewno nie.
Wszystko się może zdarzyć.
Inne tematy w dziale Sport