Przegraliśmy ze 171. drużyną rankingu FIFA!
Można powiedzieć, że z drugiej strony tyle wart jest ten ranking. Ale to nie byłoby adekwatne do sytuacji.
Po pierwsze. Mołdawia to naprawdę słaby zespół reprezentacyjny. Jeden z najsłabszych jakie zdarzyło mi się oglądać. Z takim zespołem nie tylko nie wypada przegrać. Z nim przegrać się nie da!
Tymczasem nam się to jednak we wtorek udało. Zwolennicy teorii spiskowych zaraz wymyślą, że Polacy przegrali specjalnie. No bo przecież niespecjalnie nie mogli. Zagrali przeciwko Santosowi. Po to, żeby go wylano z pracy. Ale Santosa wylać w tej chwili w praktyce chyba nie można (ogromne koszta), a ponadto to, że zachowuje się jak cham w wywiadach dla TVP Sport nie jest jeszcze powodem, żeby knuć takie teorie.
Nie przegraliśmy tego specjalnie. I to jest jeszcze większy dramat, niestety, niż gdyby to był prawdziwy powód.
Przegraliśmy, bo nie mamy drużyny narodowej. Mamy konglomerat grajków o, być może, nie najmniejszych umiejętnościach, ale o bardzo słabych charakterach. I to w tym meczu, wyjątkowo wyraźnie, wyszło na jaw. Nie było ANI JEDNEGO GRACZA, który by skrzyknął to bractwo do kupy w momencie, gdy się wszystko przeciw nim sprzysięgło. Sztubacki błąd Zielińskiego, potem sztubacki błąd Kędziory i, wisienka na torcie, sztubacki błąd Szczęsnego. To wszystko przeplatane niespotykaną wręcz niemocą przez całą drugą połowę znakomitej większości graczy człapiących w czerwono-białych strojach po boisku.
W pierwszej połowie, kiedy wcale nie grali wiele lepiej ale, ze względu na tragiczny wręcz występ rywali i ich fatalną grę w obronie oraz przyjęcie przez Mołdawian irracjonalnej taktyki gry, uzyskali dwubramkowe prowadzenie, komentatorzy obu emitujących mecz stacji, komentując jak zwykle pod wynik, chcieli z nich już zrobić nastajaszczich gierojaw. Jakby przynajmniej mistrzostwo Europy zdobyli. Na drugą połowę wyłączyłem więc profilaktycznie fonię, bo się bałem, że mnie ci redaktorzy z telewizora na śmierć zasłodzą. I żałuję, bo pewnie od straty przez Polaków pierwszego gola rzeczone redachtory zmieniły narrację o 180 stopni. No bo przecież trzeba pod wynik. I, niestety, już nie dojdę, czy tak rzeczywiście było. Mogę się tylko domyślać.
Zastanawiam się z czego wynika to, że nasi piłkarze potrafią pokazać się z dobrej strony w klubach, a jak się zejdą do kupy, to wyglądają tak jak wyglądali kilkanaście godzin temu. Przy czym akurat wczoraj to po zmianie stron pobili nawet samych siebie.
Zaczynam przychylać się do opinii, że temu bractwu żelaznej szekli nie pomógłby nawet Guardiola. Oczywiście on nie jest taki mądry inaczej jak Santos, żeby się godzić przyjmować u nas posadę, ale załóżmy przez chwilę, żeby przyjął. Po tym co zobaczyliśmy wczoraj, po tej totalnej niemocy i bezładzie, jaki zapanował w naszych szeregach w drugiej połowie, stwierdzam że nawet on nie byłby w stanie wyprostować gry naszych, zupełnie zagubionych w zaistniałej sytuacji, kopaczy.
Żeby było jasne. W żaden sposób nie bronię Santosa. Łaski nie robi. Musi wziąć za ten wynik i za tę grę odpowiedzialność. W końcu nie został zatrudniony po to, żebyśmy przegrywali z Mołdawią. I w końcu jest autorem najgorszego w historii rezultatu uzyskanego przez polską reprezentację od początku jej istnienia. Nie wiem co on tam ma w klauzuli, ale ja bym mu kazał przez rok pracować za free. Co i tak, w żaden sposób, nie zmyje plamy, jaką nam wczoraj nasi reprezentanci zafundowali.
Człowiek klął na polską myśl szkoleniową. Całkiem zresztą słusznie. Na tych wszystkich Engelów, Nawałków, Brzęczków czy wreszcie, crème de la crème, Michniewiczów. Ale, jak się definitywnie przekonaliśmy, ciasto jest w tej chwili takie, że łamią sobie na nim zęby również ludzie z polską myślą szkoleniową nie związani. Ludzie mający, jakby na sprawę nie patrzeć, niepodważalne międzynarodowe sukcesy. BTW. Jeszcze raz przywodzi pamięć trener Sousa, który jednak z tego motłochu potrafił coś wykrzesać. Zachował się jak tchórz, zdezerterował, ale za jego kadencji dało się na tych ludzi patrzeć. Po tym jak odszedł, nawet jak wygrywają z Niemcami, patrzeć się nie da.
Wczorajsza kompromitacja to bardzo dobry pretekst by dokonać radykalnych zmian. Odejście od Glika i Krychowiaka, za co akurat Santosowi chwała, to powinien być tylko pierwszy krok. Już na jesień powinny być kolejne. Trzeba oprzeć się na nowych filarach. Bez względu na zasługi dotychczasowych i bez względu na to, jakie by te ostatnie nie były. I bez względu na konsekwencje tych działań. Jak mamy przegrywać z Mołdawią, to nie musimy tego robić z Lewandowskim czy Szczęsnym w składzie. Tym bardziej, że to ci dwaj byli się wczoraj akurat mocno w tę kompromitację zaangażowali. Szczęsny bardziej, bo na cztery strzały puścił cztery gole (na szczęście, czy nieszczęście, jednego sędzia nie uznał). Z tego przy jednym miał asystę drugiego stopnia, a pierwszy gol dla rywali to, abstrahując od fantastycznego uderzenia, efekt tego, że się fatalnie do niego ustawił. Lewandowski z kolei mógł w pierwszej odsłonie strzelić ze cztery bramki, a strzelił jedną (mołdawska 9-tka natomiast mogła strzelić dwa gole, a strzeliła… trzy). W drugiej części mógł, w końcu autorytet i kapitan, poderwać zespół do walki, nie zrobił (nie licząc tej akcji, w której Szymański po raz kolejny udowodnił, że w reprezentacji to on może i może, od czasu do czasu, zagrać, ale na pewno nie może stanowić o jej sile) prawie nic.
Na koniec o moim największym wczorajszym rozczarowaniu. Piotr Zieliński się nazywa. W każdej dotąd dyskusji broniłem go jak niepodległości. Nie podlegało dla mnie dyskusji, że przerasta umiejętnościami, nie tylko technicznymi, wszystkich pozostałych naszych reprezentantów o klasę. Może lepiej. Dalej tak zresztą uważam. Ale też, po raz nie wiem który, nasz pomocnik nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Na dodatek, swoją nonszalancją i brakiem koncentracji, rozpoczął proces rozkładu naszej reprezentacji we wczorajszym meczu. Być może w jego wypadku nie trzeba posuwać się tak daleko, by odsuwać go od reprezentacji. Ale robić z niego lidera już nie wolno. Nie ma do tego najwyraźniej predyspozycji. Może być, tak jak w Napoli, ważnym ogniwem pobocznego wątku, ale motorem napędowym poczynań zespołu, w sensie roli Deyny czy Bońka, nigdy nie będzie. Długo się łudziłem, ale nawet dla mnie, jego wielkiego fana, miarka się wczoraj przebrała.
Z jednego po tym wczorajszym meczu można się cieszyć. Gorszego wyniku w polskim futbolu już nie będzie. Osiągnęliśmy dno. A od dna można się, chcąc nie chcąc, odbić. I znów będzie można lemingom wciskać kit.
PS
Zwolennicy Krychowiaka i Glika niech nie gardłują. Jeśli z kimś byłoby wczoraj jeszcze gorzej, to właśnie z nimi. Naprawdę.
Inne tematy w dziale Sport