Po wojnie, czyli po kolejnym turnieju Wielkiego Szlema, bo te jedynie można w tenisie określać w ten sposób.
Zacznijmy od pań, bo w końcu bliższa ciału koszula. Iga Światek odparła w Paryżu zmasowany atak Sabalenki, Rybakiny i WTA, którego celem, od dłuższego czasu, można powiedzieć od początku roku, była zmiana na fotelu liderki rankingu tej ostatniej. O ile działania jej rywalek w tym zakresie są zupełnie zrozumiałe, to ruchy WTA w tym względzie już nie do końca. No bo jak wytłumaczyć to, że w niemal każdym z turniejów Rybakina, dziwnym trafem oczywiście, zawsze lądowała w połówce, a kiedy było można to w ćwiartce, ze Świątek? Tego różni organizatorzy wszystkich tych turniejów i zarządzająca tym wszystkim WTA, jakoś nie wyjaśniają. Sabalenkę jakoś, za każdym niemal (nie chce mi się sprawdzać czy za każdym bez niemal, dlatego na wszelki wypadek piszę to „niemal”) razem, szczęście grania z Rybakiną już w fazie przedfinałowej, omijało. A ja widziałem (można to było obejrzeć w Intenecie) losowania przed turniejami w Madrycie i Rzymie. I widziałem jak się to odbywało. Śmiech na sali. Osoby, które losowały mogły, w obu przypadkach, dokooptowywać jak chciały. Jedyna rzecz, przy której nie można było przy tym losowaniu zrobić szwindla, to umieszczenie Świątek w jednej połówce z Sabalenką. Co do innych działań „maszyny losujące” miały pełną swobodę. Ich rąk i tego, na jakiej zasadzie ktoś trafia do tego, a nie innego boksu czy jak to tam zwał, kamery nie pokazywały. A jeśli tak robiono w Hiszpanii i we Włoszech, to czemu gdzieś indziej miało być inaczej?
W każdym razie mamy to wszystko z głowy. Iga ma nad Białorusinką, na dzisiaj, ponad 900 pkt przewagi. Dużo i mało. Na tyle dużo by przed Wimbledonem być nadal na czele rankingu i na tyle mało, że hipotetyczna wygrana Sabalenki w Londynie będzie wymagała udziału Igi w finale. Oczywiście zakładając, że punkty zdobyte przez obie tenisistki na trawiastych kortach przed Wimbledonem tej różnicy znacząco nie zmienią. O pozostałych rywalkach nie piszę, bo pozostałe rywalki, począwszy od aktualnego nr 3 rankingu, nawet gdyby Iga odpadła w Londynie w pierwszej rundzie, a one ten turniej wygrały, nie mogą być dla Polki w przedmiotowej sprawie w żaden sposób zagrożeniem. Dla Białorusinki zresztą też.
Tak więc, cały czas przy założeniu, że turnieje przygotowawcze do Wimbledonu, niczego wielkiego nie zmienią (a raczej powinno tak być), brak Sabalenki w finale Wimbledonu z automatu spowoduje, że Iga Światek po sezonie trawiastym utrzyma prowadzenie w rankingu. A wtedy będzie już można mówić, i to bez obawy popełnienia błędu, że jej kadencja czy też, pisząc bardziej patetycznie, „panowanie” sięgnie wartości 70. bitych tygodni. Z dużym prawdopodobieństwem prześcignięcia również Martiny Hingis (73 tygodnie nieustannego prowadzenia) i wskoczenia do czołowego tuzina w hierarchii tenisistek najdłużej sprawujących i piastujących urząd liderki najważniejszego rankingu kobiecego w tenisie. Dalej nie sięgajmy, bo raz nie wiadomo jak to się wszystko w tym Londynie ułoży, a dwa że potem znów trzeba będzie bronić wygranej i 2000 pkt w Nowym Jorku, co może być jednak trudniejsze niż obrona tytułu w Paryżu.
Teraz panowie. Tu też robiono wiele, żeby sztucznie, przed turniejem, wykreować nowego lidera wyścigu szczurów. Cały czas narracja o zmianie warty i przejmowaniu berła przez, niewątpliwie doskonałego skądinąd, Carlosa Alcaraza, który przed francuskim turniejem wyszedł na prowadzenie w rankingu ATP. Doszło do bezpośredniego starcia i okazało się, że Hiszpan najpierw był wyraźnie słabszy, a potem, kiedy chciał to zmienić, jego organizm tego zwyczajnie nie wytrzymał i się zbuntował. Nie osiągnął poziomu stopnia wytrenowania Serba i odmówił posłuszeństwa. Djoko spokojnie wygrał ten półfinał, później niemal równie spokojnie finał i teraz jeszcze spokojniej, bo z pozycji bezdyskusyjnej światowej jedynki, czeka na rozwój wydarzeń jaki przyniesie ze sobą trawa i wisienka na torcie tego podsezonu w postaci Wimbledonu. Jestem przekonany, że tylko jakieś niespodziewane tornado bądź trzęsienie ziemi jest w stanie sprawić, że po angielskim Szlemie Serb opuści fotel przeznaczony dla lidera klasyfikacji sezonu. Tak w zakresie rankingu ogólnego jak i race’a. Tyle, że o ile ja się znam na medycynie, to w Anglii trzęsienia ziemi nie występują. Dlatego wydaje się, że przekroczenie przez Serba okrągłego rekordu 400. tygodni bycia na prowadzeniu rankingu ATP (łącznie, bo jednym ciągiem to najdłużej rządził Federer (237)), jest tylko kwestią czasu. Pod warunkiem, że Amerykanie wpuszczą go wreszcie na swój teren i będzie mógł w końcu brać udział w ich sierpniowo-wrześniowych turniejach. Jeśli nie (co faktycznie, znając ich niechęć do Serba, może mieć miejsce), to może być różnie, choć znajdujący się w tej chwili na drugim miejscu Alcaraz doskonale wie o tym, że za Nowy Jork może tylko posiadane punkty utrzymać, więc niczego tam nie odrobi. Czyli, generalnie, u mężczyzn jeszcze więcej zależy od Wimbledonu niż u pań.
No i tyle w temacie walki o pierwszeństwo na listach rankingowych tenisistek i tenisistów. Opisałem to, jak mi się wydaje, bez emocji i spokojnie, ale tenisowe lato zapowiada się gorąco. I to nie tylko dla polskich kibiców.
Inne tematy w dziale Sport