I to, najprawdopodobniej, na lata.
Novak Djokovic wygrał przed chwilą, 23. już w karierze, turniej wielkoszlemowy. Tym samym odbił od Hiszpana Nadala, z którym szli do tej pory na remis, i został samodzielnym liderem klasyfikacji najwybitniejszych w historii zdobywców wielkoszlemowych trofeów. Ma też Serb na koncie najwięcej z wszystkich tenisistów w historii rozegranych finałów. Przy czym tutaj samodzielnym liderem jest już od stycznia. Łącznie z dzisiejszym jest ich po stronie Djokovica 34. Wyprzedza w tym względzie Federera (32) i Nadala (30).
Trochę paradoksalne jest to, że berło trafia do niego po tym z turniejów Wielkiego Szlema, w którym idzie mu stosunkowo najsłabiej, a najgroźniejszy rywal, z aż 14. zwycięstwami w tym turnieju, bezapelacyjny Król Paryża, traci to współrządzenie akurat tam, gdzie bije resztę stawki na głowę.
Fani Hiszpana i Szwajcara mogą argumentować, że przecież ci dwaj mają jeszcze niebagatelne sukcesy olimpijskie oraz większą liczbę wygranych w karierze tak spotkań, jak i turniejów różnego szczebla w ogóle. Roger wygrał w życiu 103 turnieje (na 157 rozegranych finałów) i aż 1251 razy schodził z kortu jako zwycięzca meczu rozgrywanego w ramach rozgrywek ATP (275 porażek). Rafa z kolei zwyciężył w 92. turniejach (130 finałów) oraz wygrał w przeciągu kariery 1068 spotkań (220 przegrał). Dorobek Nole w przedmiotowym zakresie jest o wiele skromniejszy od Federera, a liczba wygranych spotkań jest aktualnie również mniejsza od rezultatu Nadala. 94 wygrane turnieje i 1058 zwycięstw (to już licząc z tegorocznym FO) w meczach pod egidą ATP. Można na to ripostować tym, że po pierwsze w tenisie igrzyska i medale na nich zdobyte liczą się bardziej dla kraju niż dla zawodnika, którego prestiż z tego tytułu wzrasta w środowisku, powiedzmy, średnio. I druga rzecz. Liczba porażek Djokovica w poszczególnych meczach, zarówno w zestawieniu z Federerem (zwłaszcza z nim) jak i z Nadalem, jest mniejsza. Serb poniósł ich dotąd 210, Hiszpan 220, a Szwajcar 275. Generalnie, w wypadku fanów Rogera czy Rafy, nie ma się co kłócić. Trzeba od dziś pewne rzeczy wziąć na klatę. Novak Djokovic definitywnie przechylił w dniu dzisiejszym szalę na swoją korzyść. Zresztą. Najprawdopodobniej za miesiąc dołoży do pieca w Londynie.
Dzisiejsza wygrana w Paryżu to dopiero trzeci triumf Djokovica w tym mieście, podczas kiedy w Melbourne Serb wygrywał aż 10-krotnie, w Londynie 7 razy, a w Nowym Jorku, tak jak w Rolandzie, 3-krotnie, przy czym więcej razy niż w Paryżu występował tam ogółem w finałach (9-7).
Dołączył więc Nole dzisiaj do Igi. Oboje mają po trzy zwycięstwa we French Open. Jest jednak między tą parą mała różnica. Różnica w skuteczności wygrywania paryskich finałów. Iga wystąpiła w decydującej rozgrywce po raz trzeci i trzeci raz wygrała. Skuteczność 100%. Novak wystąpił w finale w Paryżu już po raz dziewiąty. Jego skuteczność, którą dzisiaj i tak poprawił, wynosi więc 33,3%. To jeszcze jeden powód, by twierdzić, że NDN (jak ktoś ma kłopot z rozszyfrowaniem, to proszę zajrzeć do mojego poprzedniego tekstu o Idze) nie ma żadnych barier i są obszary, w których jest zdecydowanie lepsze od wszystkich najlepszych w historii. Czasem nawet tych naj, naj, naj.
Tegoroczne French Open za nami. Stało pod znakiem silnego wiatru, słońca i braku choćby kropli deszczu. No i pod znakiem dominacji pary Świątek-Djokovic. Zapowiadali ofensywę Sabalenki i Rybakiny, zapowiadali ofensywę Alcaraza. Tymczasem Iga nie tylko utrzymała pozycję liderki, ale znów mocno nadgryzła dobre samopoczucie Białorusinki. Djokovic z kolei zrzucił z fotela lidera rankingu i śrubuje kolejny rekord świata. Rekord o którym wcześniej nie wspomniałem. Absolutny rekord długości panowania na pozycji numer 1. Niedawno wyprzedził Steffi Graf, a teraz jej już tylko ucieka.
Przed nami trawa. Znów nas będą straszyć możliwą utratą przez Igę pozycji liderki rankingu. To ja powiem tak. To oczywiście jest możliwe. Ale ja bym się tym specjalnie nie przejmował. Bo wcale nie jestem pewien czy Polka na tej trawie w tym roku nie przyszaleje. No i nikt nie wie, jak sobie w Londynie poradzi Sabalenka. Tym bardziej, że w końcu najwyższy czas, żeby to ona trafiła w swojej połówce na Rybakinę. Czy znów będzie układanka pod Białorusinkę?
PS
Niespodzianka w deblu pań. Upokorzona przez Igę (0:6; 0:6) w singlu Chinka Łang odbiła to sobie w grze podwójnej i razem z Tajwanką Hsieh, pokonując faworyzowany debel Fernandez-Townsend, zdobyły dziś tytuł wielkoszlemowych mistrzyń. Notabene Hsieh miała być pono już na emeryturze. Widocznie nie jest. A dla Łang szczególne brawa. Po takich batach, jakie dostała od Światek, z reguły bardzo ciężko się podnieść.
Inne tematy w dziale Sport