Sporo było przed tym ćwierćfinałem takich, którzy wieszczyli bardzo trudny mecz. Wielu z nich porażkę. Ja należałem do tych, którzy byli przekonani, że zwycięstwo z Amerykanką przyjdzie Polce równie łatwo jak sześć poprzednich.
Generalnie, choć stuprocentowej racji nie miałem, to przyszło równie łatwo jak to ostatnie z marca, z Dubaju. Iga wygrała w identycznym stosunku co w Emiratach: 6:4, 6:2.
Po prawdzie to było tak, że Coco Gauff zagrała niewątpliwie najlepiej ze wszystkich swoich meczów z Igą. A Iga grała już lepsze mecze z Coco. Co nie znaczy, że zagrała źle. Zagrała oczywiście dobrze, ale grała już z Amerykanką, jako rzekłem, lepiej. A przynajmniej precyzyjniej niż w końcówkach wielu dzisiejszych piłek, gdzie wypracowywała sobie przewagę, którą potem, ostatnim uderzeniem, niwelowała. Gauff była dobrze ustawiona taktycznie. I póki się tego trzymała, szczególnie między 1:3 a 4:5 w pierwszym secie i na początku seta drugiego, to była w stanie nawiązać walkę. Często oddawała Polce inicjatywę przebijając długą, wolną piłkę na koniec kortu i czekając na jej ofensywne uderzenia, które miały być albo niecelne albo dać się skontrować. To się czasem udawało.
Tak jak pisałem przed meczem. Amerykanka ma na razie za małe umiejętności by sprostać takim zawodniczkom jak Iga. Ile razy trafi na Igę w tym, a może nawet całym następnym, sezonie, tyle razy przegra. Po prostu jest znacznie mniej uniwersalna. Nie pisząc o tym, że Polka jej zwyczajnie „nie leży”. Takie 0:7 po siedmiu meczach nie bierze się znikąd. Są jednak znacznie słabsze od Coco zawodniczki, których bilans z Polką jest dużo korzystniejszy od bilansu Amerykanki. Gauff po dzisiejszym meczu powinna się cieszyć z dobrej gry i z tego, że udało jej się wyrównać najlepsze osiągnięcie ze spotkań z Igą. Powinna się natomiast martwić tym, że walnęła z całej siły prosto w Polkę z trzech metrów. Nie wiem czy tego chciała czy nie chciała. Było jej to chyba obojętne. Chciała za wszelką cenę zdobyć punkt. Bez względu na to jakim kosztem. I to było bardzo nieładne.
Jeszcze bardziej nieładne było to, co zrobił ten kozodój z Francji, który, mając do dyspozycji telewizornię, podtrzymał swoją błędną decyzję i zabrał Polce punkt w bardzo ważnym momencie istotnego, dla przebiegu drugiego seta, gema. To nie pierwszy taki wyczyn rzeczonego kozodoja. Nawet nie pierwszy w tym turnieju. W spotkaniu Rune z Cerundolo skutki jego ewidentnie krzywdzącej Argentyńczyka decyzji (wszyscy to widzieli, oprócz kozodoja oczywiście) niosły dla tego ostatniego dużo większe konsekwencje. Przegrał przez to bardzo wyrównanego gema i, w następstwie, podłamany werdyktem, gema kolejnego, co doprowadziło do przegranego trzeciego seta. Przypomnę, że mecz zakończył się później w pięciu setach. Miejmy nadzieję, że w Paryżu Iga już na tego pana nie trafi. BTW. To nie pierwszy raz, kiedy gość wydaje błędny werdykt na niekorzyść Polki. Ale zostawmy typa w spokoju. Wyniku, szczęśliwie, nie wypaczył, więc wybaczamy, choć (za)pamiętamy.
Jutro półfinały. Iga gra z Brazylijką, z którą, jako jedną z bardzo nielicznych (co ciekawe z Muchovą też jest na minusie, z całej czwórki tylko z Sabalenką jest na plus), ma ujemny bilans. Przegrała z nią na hardzie w którymś z amerykańskich turniejów ostatniego lata. Po walce, ale przegrała. Myślę, że jutro akurat stosunkowo łatwo wygra. Po pierwsze, abstrahując od innych rzeczy. Brazylijka ma za sobą aż cztery trzysetówki, w tym długie i męczące, czterogodzinne, spotkanie czwartej rundy. Aż sześć setów grała do siedmiu. Na korcie w tym turnieju przebywała niemal 13 godzin i zagrała 14 setów, które objęły aż 140 gemów. Iga zagrała od niej o 5 setów mniej, ponad dwa razy gemów mniej (68) i przebywała na korcie o 6,5 godziny krócej. No i mają po tym wszystkim obie tylko dzień przerwy. Po drugie. Iga gra tu z każdym meczem coraz lepiej i coraz pewniej. Choć oczywiście wcale nie doskonale. Po trzecie już jej uświadomili (pismacy i sztab), że jeśli chce utrzymać pierwsze miejsce w rankingu, to musi Paryż wygrać (podobno tego wcześniej nie wiedziała). Ona do tego aż tak wielkiej wagi nie przywiązuje, ale ma w sobie gen wojownika, więc skoro już o tym wie, to będzie walczyć do upadłego. Po czwarte…
No właśnie. Czwarte wiąże się z drugim półfinałem. Ja bardzo kibicowałem dotąd w tym turnieju, z konkretnego zresztą względu, Karolinie Muchovej. Ale jutro nie będę. Nie dlatego, że preferuję Sabalenkę. W żadnym razie. Ja po prostu chcę, żeby w finale Iga udowodniła Białorusince kto tu cały czas rządzi. I z tego tylko powodu jestem w stanie poświęcić jutro Czeszkę. Trudno. Ten półfinał to i tak jest jej największy (ex aequo) sukces w karierze. A Szlem wygrany bezpośrednio po zwycięstwie z numerem drugim będzie jeszcze bardziej smakował. Tak samo jak smakował ten w Nowym Jorku.
Inne tematy w dziale Sport