W niedzielę mecze IV rundy, bez wyjątku praktycznie, były bardzo zacięte. Pawljuczenkowa udowadniała swoją wyższość nad faworyzowaną Mertens ponad 3 godziny. Muchova nad Awanesjan tylko nieco ponad półtorej, ale też wcale łatwo nie miała i, momentami, szło na noże. Już zacieram ręce na jutrzejszy ćwierćfinał między wreszcie zdrową Czeszką, a doświadczoną Rosjanką. Switolina z Kasatkiną grały dwie godziny, ale było to mecz, przynajmniej dla mnie, z gatunku nie do oglądania. Ambicja? Owszem, ogromna. Technika? Narzekać nie można. Ale reszta? Serwis u obu tragiczny. Piłki kończące? Pojęcie dla obu zawodniczek chyba nieznane. Za to obie należą chyba do klubu Anonimowych Anemików. W końcu mecz tych dwóch męczybuł zakończył się zwycięstwem Ukrainki. Żeby było jasne. Do Switoliny pretensji o taką grę nie mam. Wróciła po długiej przerwie, w dodatku macierzyńskiej. Takie powroty są, siłą rzeczy, ogromnie trudne. Ale Kasatkina? Ósmej czy dziewiątej, niech nawet będzie dziesiątej, zawodniczce świata nie wypada tak grać. Chyba, że z hukiem opuszcza to grono. Jak popatrzeć jednak na WTA live ranking, to niekoniecznie zamierza. Mocno mnie w Paryżu zawiodła. Po zeszłorocznej półfinalistce spodziewałem się dużo więcej. Na koniec niedzielnych zmagań zaprezentowała się Sabalenka. Znów dużymi fragmentami grała źle, tłukła po autach, ale mecz wygrała. Niby tylko 7:6, 6:4, ale ja tam zagrożenia dla tej wygranej nie widziałem. Nawet wtedy, gdy Sloane zebrało się w drugiej części pierwszego seta na szalony pościg, i potem, w tie-breaku, kiedy nawet prowadziła 5:4. Było to wszystko jednak bardziej wynikiem niepojętych zupełnie błędów Białorusinki i jej nerwowości niż rewelacyjnej gry jej rywalki.
Dla odmiany w poniedziałek wszystkie faworytki swoje spotkania IV rundy wygrały. W kolejności zwycięstw: Jabeur, Haddad-Maia, Gauff i Świątek.
Finezyjka łatwo, Brazylijka z ogromnym trudem i z dużą dozą szczęścia, Amerykanka bez klasy i Iga, która przygotowała się do meczu czwartej rundy ponad 10 razy dłużej niż ten mecz trwał.
Jutro pierwsze ćwierćfinały. Muchova z Pawljuczenkową i Sabalenka ze Switoliną. W pierwszym meczu chciałbym, żeby wygrała lepsza. I żeby potem umiała postawić się w półfinale Białorusince. Co do wyniku drugiego jutrzejszego ćwierćfinału nie mam bowiem żadnych złudzeń. Switolina jeszcze nie gra na poziomie czołówki.
Pojutrze Iga powinna pokonać swoją ubiegłoroczną rywalkę z finału bez jakichkolwiek problemów. To co dziś pokazała Gauff każe oczekiwać, że nie musi w środę na tle Igi wypaść lepiej niż w zeszłorocznym finale.
A kto wygra w meczu Haddad-Maia – Jabeur? Większe szanse przyznałbym w tym momencie Finezyjce. Po pierwsze się rozkręca, a po drugie grała w Paryżu znacznie mniej wyczerpujące spotkania. Ze szczególnym uwzględnieniem tego w czwartej rundzie.
Turniej mężczyzn jest ciekawszy niż drzewiej bywało, bo z wielkiej Trójki gra już tylko Djokovic. Myśleliśmy, że to wśród pań prawdziwy finał będzie w półfinale. Tymczasem nastąpi to u panów.
Ale o tym proponuję następnym razem.
Inne tematy w dziale Sport