Pierwsze kobiece dwie rundy singla odbębnione, pierwszy odsiew zrobiony.
Niestety. Straciliśmy przy tym obie Magdy. O ile w wypadku Fręch można przejść nad tym do porządku dziennego i jakoś przeboleć, bo awans do drugiej rundy to, w sumie, więcej niż wynika z jej rankingu, to Linette oczywiście zagrała poniżej nie tylko oczekiwań, ale i pewnego poziomu, poniżej którego, patrząc na jej miejsce w hierarchii i to, co zrobiła w Australii, grać nie wypada. Po półfinale w Melbourne myślałem, że wreszcie pękły różne tamy i Polka uwolni się z więzów, które wydawały się krępować ją przez całą dotychczasową karierę. Okazuje się, że nic z tych rzeczy. Jest jako drzewiej było, a występ na Antypodach należy chyba traktować jako jednorazowy wybuch wulkanu, który po tym fakcie uspokoił się na dobre nie grożąc już nikomu i niczemu w promieniu wielu mil od czołówki. Długo łudziłem się, że jest inaczej, ale widzę, że mój optymizm był, z dystansem ujmując, nieco przesadny. Za dużo tych ciągłych porażek z nie wiadomo kim i nie wiadomo dlaczego. Cały tegoroczny sezon na cegle to dla naszej rakiety nr 2 pasmo nieustannych niepowodzeń. Oczywiście. Cegła to nie jest jej ulubiona nawierzchnia. Ale w poprzednich sezonach potrafiła wygrać na niej z Jabeur, wcześniej z Barty, Fernandez w formie, Kanepi w formie, Putincewą czy Cornet. Tej wiosny wygrywała jak na lekarstwo. I, może oprócz Vondrousovej, z nikim wartym uwagi. Polka jest niewątpliwie w sporym dołku i nie wiem czy zbliżający się sezon na trawie ją z niego wyciągnie.
Została nam, jak z reguły, sama Iga. W drugiej rundzie było lepiej jak w pierwszej, co nie znaczy, że można nie mieć obaw. Liu wcale nie zagrała z Igą wiele lepiej niż w Kalifornii. Natomiast Polka zagrała słabiej. Z drugiej strony to jest turniej i chyba faktycznie w pierwszym tygodniu nie ma się co puszyć i sprężać. Najlepsze zagrania i formę trzeba zostawić na półfinał i finał, a do nich po prostu dojść. Droga daleka, ale stosunkowo łatwa. Chyba, że ta młoda Rosjanka, która niedawno rozbiła Linette, postawi się w ćwierćfinale. Jeśli do niego dotrze, bo teraz trafia na Gauff. Na razie rozbija rywalki niczym pług śnieżny sypkie zaspy i na miejscu Coco lekko bym się obawiał. Swoje mecze wygrały Andreescu i Curenko i to z nich wyłoni się dla Igi rywalka na czwartą rundę. W trzeciej gra z 80. w rankingu Chinką, o której nic nie wiadomo. Mnie przynajmniej. Przepraszam. Jest młodsza od Igi (jeszcze rzadkość). No i bezpośrednio przed Paryżem przegrała w czterech turniejach z rzędu w I rundzie. Kolejno z Niemeyer, Parrizas Diaz, Paolini i Kanepi (już bez formy). Ale wczoraj pokonała Peterson, która ostatnio gra jakby lepiej. Od Magdy Linette, na przykład. Mimo wszystko wydaje się, że kłopotów być nie może. No bo jak będą, to jak się tu zasadzać na trzecią paryską wiktorię?
Pomalutku. Małymi kroczkami. Na razie, w drugim secie meczu z Liu, Polka sięgnęła po 12. bajgiel w sezonie (seta do zera z Jabeur nie liczę, bo nie był grany do sześciu). To trochę mniej niż o tej porze w zeszłym roku, ale przecież nie o bajgle, czy nawet rowery, w tenisie chodzi.
Sytuacja jest oczywiście inna niż w roku poprzednim. Rywalki, przynajmniej część, już się Igi tak nie boją i na mecze z nią nie wychodzą w pampersach. Bywało, że pełnych. Ale spoko. Patrzmy jak się sytuacja rozwija. Iga była w Rzymie w wielkiej formie (choć też zdarzył jej się taki występ jak z Aleksandrową). I ta forma uciec nie mogła.
Forza Polonia! A jak Polonia, to i Hurkacz, i Zieliński. Tyle że o nich to kiedy indziej.
Inne tematy w dziale Sport