Wstępniaka przed Roland Garros mam już niby za sobą. Wczoraj nawet napisałem już kolejną notkę po pierwszym polskim, na razie skromnym, sukcesie w Paryżu. Pierwsze straty w ludziach niestety tez są już naszym udziałem.
Ale nasz as atutowy, czy niech będzie dama atutowa, na główny kort Paryża jeszcze nie wyszedł (nie wyszła). Notabene nie wiadomo jak długo tenże kort będzie miał dotychczasowego patrona. Są pono naciski, i to wcale nie z hiszpańskiej strony, by główny obiekt zmienił nazwę i nosił imię Nadala. Mimo, że za tym tenisistą, jak stali bywalcy bloga wiedzą, nie przepadam, to akurat w tym wypadku jestem całkowicie za. To, co przez te wszystkie lata nawyprawiał w Paryżu powinno być docenione. Skoro Adam, mimo że specjalnie dużo na niej, w kontekście najważniejszych zawodów, nie wygrał, może mieć w Wiśle swoją skocznię, to Zaboboniarz (moje, zastrzeżone) tym bardziej powinien mieć w Paryżu kort swego imienia. Pytanie jak do tego podejdą Francuzi. Gdyby Nadal był Francuzem, to rzecz byłoby niewątpliwie przeprowadzić łatwiej. A tak… Powiedzmy tez sobie jasno, że zasług pana Chatriera dla tenisa również przecenić nie sposób. Były ogromne i nie można, ot tak sobie, odłożyć gościa na niższą półkę. Mają gospodarze turnieju trudny orzech do zgryzienia. Na razie zostawmy jednak ich dylematy na boku. Nie o tym chciałem pisać.
Skoro Iga jeszcze nie zagrała dotąd i dziś też nie zagra nawet piłki (ciekawe ile paryskich Szlemów będzie musiała wygrać, żeby Mauresmo ustawiła jej mecz jako inauguracyjne spotkanie turnieju) i nie ma o czym pisać, bo przecież nie będziemy się rozwodzić nad wczorajszą porażką Magdy Linette, to wpadło mi do głowy, żeby porównać, tegoroczne liczby będące udziałem, jak nazywa je od niedawna Martina Navratilova, „Wielkiej Trójki”.
I cóż się okazuje? W tym roku osiągi Sabalenki, w zestawieniu z liczbami Igi, są tylko minimalnie lepsze, a Rybakina ma je, uwaga, GORSZE. Oczywiście. Wziąwszy pod uwagę ostatnie spotkania bezpośrednie, to Polka nie ma się czym chwalić (ostatnie cztery, w tym jeden nieoficjalny, mecze z Rosjanką przegrała, a z trzech ostatnich spotkań z Białorusinką wygrała tylko jedno), ale analizując całokształt tegorocznych wyników tej trójki, ten bilans wygląda już dla Polki dużo lepiej. Otóż.
Iga zwyciężyła w tym roku w 28. meczach rozgrywanych pod egidą WTA. Przegrała w sześciu. Po razie z Sabalenką, Krejcikovą i Pegulą oraz trzykrotnie z Rybakiną. Białorusinka wygrała łącznie 29 spotkań. Przegrała pięć. Z Krejcikovą, Rybakiną, Cirsteą, Świątek i ostatnio z Kenin. Rosjanka ma bilans z całej trójki, okazuje się, najsłabszy. Wygrała, tak jak Polka, 28 razy, ale po stronie strat ma o jedną porażkę więcej. Pokonały ją: dwukrotnie Brazylijka Haddad-Maia i Petra Kvitova oraz po razie Kostjuk, Sabalenka i Kalińska. Walkowera z Gauff nie liczę, bo WTA też nie liczy. Najprawdopodobniej dlatego, że absencja w meczu została odpowiednio wcześnie zgłoszona. Ciekawostka. Z tych wszystkich przytoczonych nazwisk, jeśli startują w turnieju głównym, wszystkie, oprócz Sabalenki, rzecz jasna, Peguli i Kostjuk, która była w tym gronie bardziej przez przypadek niż z racji jakiejś wysokiej dyspozycji, znajdują się w Paryżu (przy czym już jej w nim nie ma), dziwnym trafem oczywiście, w Świątkowo-Rybakinowej połówce drabinki. Taka gmina.
Biorąc pod uwagę wyniki głównych faworytek do tytułu uzyskane na cegle, to Iga ma je najlepsze. Była w dwóch finałach (z których jeden wygrała) i w ćwierćfinale, którego tak naprawdę nie przegrała, tylko oddała walkowerem w momencie poddawania go remisując. Jej dotychczasowy tegoroczny ceglany bilans to 12-2. Sabalenka ma bilans 9-3. Niech będzie, licząc już wczorajszą wygraną w I rundzie RG, że 10-3. Raz wygrała, raz doszła do finału i raz przegrała w II rundzie (swojej pierwszej). I Rybakina. Bilans 7-2. Jedno zwycięstwo i dwa odpadnięcia w II rundzie, przy czym w Madrycie był to jej pierwszy mecz.
To tak, żeby każdy dokładnie wiedział na czym stoimy, zanim się to wszystko zacznie.
Inne tematy w dziale Sport