Muszę napisać, że szybko ten roczek zleciał. Ani się człowiek nie obejrzał, a Tenisowa Imperatorka już od roku dzierży berło.
Ostatnio ma trochę pod górkę. Ma pod górkę, bo nie gra aż tak dobrze jak o tej porze w zeszłym roku. Mimo, że dobrze, w sumie, gra na pewno. Tyle, że ciut gorzej niż 12 miesięcy wstecz. Dlatego rankingowych punktów nieco ubywa.
A najgroźniejsze rywalki, czytaj Sabalenka, Rybakina czy Pegula akurat w zeszłym roku o tej porze za dużo punktów nie zdobywały. Więc, w wypadku każdego zwycięstwa, punktów w rankingu przybywa. Idze nie, stąd przewaga spada. Nad drugą Sabalenką ma w tej chwili , licząc na okrągło, choć jest ona ciut większa, 2000 oczek przewagi. Co to oznacza w kontekście nadchodzących turniejów licząc, powiedzmy, do Paryża włącznie? Ano to, że jeśli Polka chce przystępować do sezonu trawiastego wciąż jako numer jeden na świecie, to musi przede wszystkim nie tracić punktów zarobionych we Francji i Włoszech. Ewentualnie zastąpić bardzo dobry występ w Rzymie Madrytem. Do stracenia ma 3470 punktów (470 za Stuttgart, 900 za Rzym i 2000 za Roland Garros). Z kolei Białorusinka, licząc, że wystartuje we wszystkich tych czterech turniejach, może łącznie zyskać 4370 oczek minus 305 za zeszłoroczny finał w Niemczech, minus 350 za półfinał na Foro Italico i minus 130 za Francję. Czyli netto wychodzi nawet 3585 do zyskania. Załóżmy najgorsze, to znaczy, że Sabalenka faktycznie te turnieje wygra. To się, moim skromnym zdaniem, na pewno nie stanie, bo już widać, że traci oddech, ale załóżmy. Dla jaj. Wtedy na pewno zostanie liderką rankingu WTA, bo Iga nie ma szans mieć po RG tylu punktów. Nawet jeśli Polka wygra wszystkie te turnieje to będzie miała tych punktów po Paryżu najwyżej o 1000 więcej niż teraz, czyli 9975. No, ale nie wygra, bo zakładamy, że wygra Sabalenka. Ale jak założymy, że Iga się trzy razy obroni, to ma tych punktów, nie licząc Madrytu, tyle co teraz, a Sabalenka, powiedzmy, że trzy razy przegra z Polką w finale. Wtedy ma ich, bez Madrytu, 6891+235+1170=8196. O prawie 800 mniej od Igi. I nawet jak wygra Madryt, to musi liczyć, że Polka nie dojdzie w nim do półfinału.
To są takie rozważania, które można robić, po czym za chwilę okazuje się, że wszystko bierze w łeb. Dlatego dalej „rozważał” nie będę.
Ważne jest nie to kiedy Iga może stracić przodownictwo. Ważne jest zupełnie co innego. To mianowicie, że niespełna 22-letnia dziewczyna z kraju, który miał naprawdę bardzo niewielkie tradycje tenisowe, którego przedstawicielka tylko raz, słownie raz, była przed Igą w finale Wielkiego Szlema (piszę o erze open, a nie o czasach w pełni amatorskich), zrobiła zeszłej wiosny wejście smoka i tak smoczy przez okrągłe i bite 52 tygodnie. Z tendencją do wydłużenia cokolwiek tego okresu.
Iga jest w tej chwili 16. w historii jak chodzi o nieprzerwany czas okupowania pozycji nr 1 na świecie. 16., ale wiele z zawodniczek przed nią jest przed nią po dwa, a niektóre nawet 3 razy. Oznacza to, że de facto, tylko 8 tenisistek siedziało na stolcu dłużej od Polki. Są to, w kolejności siedzenia, Graf i Williams (wspólnie dzierżą rekord - 186 tygodni ciągiem), potem Navratilova, następnie Barty, zaraz za nią Evert, a potem, już poniżej stu tygodni Seles, Hingis i Henin, która siedziała na tronie tylko o 8 tygodni dłużej niż Świątek. Gdyby to był skok w dal, na przykład, to w konkursie prowadziłaby Graf, bo jej drugi wynik jest lepszy niż drgi rezultat Williams (94:57). Niemka zresztą i trzeci wynik (87) ma lepszy od Amerykanki.
Jeśli natomiast zsumować tygodnie liderowania poszczególnych tenisistek, to obecne tak naprawdę już 53 tygodnie, kiedy Polka jest na czele rankingu, sadowią ją na miejscu dwunastym. Oprócz tych, które już wymieniłem, wyprzedzają ją jeszcze Davenport, Woźniacki i Halep. Do tej ostatniej brakuje Polce 11. Tygodni na prowadzeniu.
Ja oczywiście wierzę, że Polka przedmiotowe prowadzenie utrzyma nie tylko po Paryżu, ale również na koniec sezonu. A jeśli nie utrzyma, to zwyczajnie NIC SIĘ NIE STANIE. I to trz(eb)a sobie WBIĆ DO ŁBA, niektórzy blogowicze.
Inne tematy w dziale Sport