Kolejny duży sukces polskich skoczków, choć tym razem do złota był spory kawałek. Ale do srebra już nie, a moim zdaniem to drugi powinien być Polak. Trzeci zresztą też, bo w tę cudowną i nagłą, jak zawał serca, metamorfozę Japończyka w drugiej części sezonu, szczególnie w kontekście jego dyskwalifikacji w poprzednim konkursie, to ja jakoś słabo wierzę.
Dawid Kubacki stanął w konkursie „tylko” na najniższym podium, ale okoliczności wskazują, że zasłużył na znacznie więcej. Znów, jak to ma bardzo często miejsce przy „puszczalskim” niereformowalnym Sedlaku, miał najgorsze warunki wietrzne z całej czołowej 20-tki konkursu. To raz. A dwa, że skakał z gorączką, która trawiła go od przynajmniej dwóch dni, a o której dowiedzieliśmy się dopiero po zawodach.
To, że konkurs był, być może, trochę bardziej „sprawiedliwy” od tego na mniejszej skoczni, nie znaczy, że był taki do końca. Jak ktoś zerknie w protokoły końcowe FIS to zobaczy, że nie wszyscy mieli równo i nie wszyscy mieli „z tyłu”. To że, jak zwykle, Sedlak podłożył się Niemcom i w zupełnie innych od reszty warunkach w pierwszej serii (w drugiej zresztą też miał jedne z najlepszych) skakał Geiger, to już tradycja jest, więc pewnie specjalnego zdziwka u nikogo nie wzbudzi/wywoła. Tyle, że Sedlak złego konia tą razą obstawił i podopiecznemu Horngachera i Doleżala niewiele to, w kontekście walki o medale, pomogło. Uczynność Czecha na nic się zdała. Co innego Timi Zajc. Jako drugi z całej stawki miał w serii inauguracyjnej wiatr pod narty (minimalny co prawda, ale jak to porównać z takim Kubackim, na przykład, któremu ”przypadkiem” powiało 0,8 m/s w plecy?). W przeciwieństwie do Niemca potrafił to wykorzystać i zbudować dużą przewagę nad całością stawki oprócz Samuraja. Kto wie jakby to wyglądało i jak potoczyłby się konkurs, gdyby tej przewagi nie miał. Przy czym w drugiej serii, skacząc już w takich samych, a nawet trochę trudniejszych warunkach niż większość, pokazał klasę godną mistrza. Przy okazji uwaga do przepisu, który pozwala trenerom na zmianę belki przed skokiem swojego zawodnika. Kiedyś za tym nawet byłem, ale teraz mi wychodzi, że to jednak nie jest dobry pomysł. Skoki to nie szachy ani poker, żeby taktyka decydowała o zwycięstwie w konkursie o mistrzostwo świata. No i są to zawody skoczków, a nie trenerów.
W końcu, raz, najlepszych warunków z całej stawki nie miał Kraft. Miał nawet jedne z gorszych, choć te austriackie płacze nad jego krzywdą, w zestawieniu choćby z warunkami w jakich przyszło skakać Kubackiemu czy Zniszczołowi, są nic nie warte. Zresztą. Zostawmy Polaków, bo ich Sedlak, przyjmijmy, traktuje „specjalnie” (Żyła i Stoch mieścili się tym razem w jakiejś tam normie, ale oczywiście do czołówki uprzywilejowanych było im daleko). W identycznych, wg wskazań wiatromierzy, warunkach (sumarycznie) skakał Samuraj i jakoś (notabene chciałbym dokładnie wiedzieć jak) medal zdobył. A Kraft nie.
Dziwię się pokonkursowemu spokojowi Słoweńców, Austriaków i Graneruda. W ogóle nie drą mordy. Ciekawe dlaczego? Już im nie przeszkadza, że konkurs nie został rozegrany w laboratoryjnych warunkach? Że zwycięzca oddał decydujący skok, notabene nie aż tak doskonały jak tydzień temu zrobił to mistrz świata na skoczni mniejszej, w trochę lepszych warunkach od innych? A może to jednak z innego powodu?
Ja oczywiście żałuję, że Dawid Kubacki nie został wczoraj mistrzem świata, a Kamil Stoch nie zdobył medalu. W ciut innych okolicznościach przyrody była na to ewidentnie duża szansa. Ale te mistrzostwa świata wlały we mnie trochę optymizmu w kontekście walki Kuby o Kryształową Kulę. Stąd podkreślenie w tytule przewagi, jaką w poszczególnych konkursach miał nasz skoczek nad Golasem. Bo być może, mimo dużej, prawie trzystupunktowej, przewagi Norwega, walka o tegoroczny Puchar Świata nie jest jeszcze zakończona. Oczywiście ogromnie dużo musiałoby się w tym względzie zdarzyć. Granerud musiałby skakać do końca sezonu jak w Planicy, a Kubacki jeszcze lepiej niż w zeszłą sobotę i wczoraj. Tego, że Polak może tego dokonać, nie tylko nie wykluczam, ale w to wierzę. Natomiast historia sprzed dwóch lat wskazuje, że Norweg, po niewątpliwym dołku na imprezie mistrzowskiej, co może się wiązać jednak głównie z psychiką, może wrócić, albo przynajmniej zbliżyć się, do dyspozycji sprzed mistrzostw. Co uniemożliwi niestety Kubackiemu nawiązanie skutecznej walki o berło. Wszystko już niedługo wyjdzie w praniu. Ważne, żeby Polak wrócił do zdrowia, bo taka niewyleczona na dobre gorączka czy grypa to nie jest, w kontekście nadchodzącego szybkimi krokami Raw Air, nic pozytywnego.
Szkoda mi Kamila Stocha. Znów czwarty. Ile tych miejsc tuż za podium na imprezach mistrzowskich jeszcze zajmie? Z jednej strony super, że wrócił do czołówki, ale nie wiem czy to takie budujące, że przez cały sezon ani razu nie możesz wejść na pudło, bo wciąż coś albo ktoś minimalnie jest przed tobą. Wczoraj po skoku Graneruda, a przed ostatnią próbą Kobajasziego, byłem już niemal przekonany o medalu Kamila. Okazało się, że Samuraj poszedł va banque, wiatr nagle zaczął dąć w plecy z dwa razy większą siłą, a w dodatku tym razem nie było komu sprawdzić przepuszczalności kombinezonu Japończyka. Pewnie kontroler zaniemógł. No i mamy jeden medal zamiast dwóch.
Dzisiaj po południu konkurs drużynowy. Moim zdaniem jedyny w sezonie, który jest wart oglądania. Jest bowiem o sensowną stawkę. Konkursy drużynowe rozgrywane w ramach PŚ powinny zostać zlikwidowane, bo są do bólu nudne, a kibice w tym czasie mogliby oglądać rzeczy dużo ciekawsze. Na przykład konkurs indywidualny albo, w ostateczności, dużo atrakcyjniejszy od drużynówki, konkurs duetów. Ale zostawmy tę kwestię, bo to kopanie się z koniem. Przejdźmy do dzisiejszych zawodów.
Nasi, jak czytam, zdobyli wczoraj, jako czwórka, najwięcej punktów z wszystkich ekip. To jest jakaś tam prognoza na dzisiaj, choć ja bym się tym aż tak bardzo nie upajał i zaczekał z gratulacjami do wieczora. Tym bardziej, że zespoły, którym indywidualnie nie poszło, głównie Austriacy i Norwegowie, staną na uszach, żeby sobie te niepowodzenia dziś odbić. To samo zrobią nakręceni wczorajszym sukcesem gospodarze. Nie lekceważyłbym też Niemców mających handicap w postaci kibicującego im Sedlaka.
Bez względu na wzgląd jednak, już teraz można z pełną odpowiedzialnością napisać, że mistrzostwa świata w Planicy były dla polskich skoków narciarskich bardzo udane. I że zmiana sztabu trenerskiego Doleżala na Thurnbichlera była strzałem w 10-tkę. To znaczy ona byłaby strzałem w 10-tkę nawet wtedy, gdybyśmy w Planicy żadnych spektakularnych sukcesów nie odnieśli, ale zawsze to lepiej, jeśli się coś mówi czy pisze, mieć za sobą jeden bardzo poważny argument więcej. Na podsumowanie całych mistrzostw przyjdzie zresztą czas po dzisiejszym konkursie.
Inne tematy w dziale Sport