Żegnaj tylko na rok, mam nadzieję.
32 lata i dwa miesiące, a rocznikowo licząc to nawet 33 lata, skokowy świat czekał na to, co miało miejsce w miniony weekend. Puchar Świata wrócił do Lake Placid! I, trzeba przyznać, wrócił w wielkim stylu. Mimo, że pogoda, szczególnie na początku, nie rozpieszczała. I mimo że Polacy wypadli, generalnie, jak przez okno.
To znaczy Kubackiego wynosilibyśmy za takie miejsca sześć lat temu pod niebiosa. A teraz, słusznie czy niesłusznie, kręcimy nosem. Zniszczoł, w sumie, jest na najlepszej drodze, by ten sezon był jego najlepszym, choć jeszcze nie jest. I, było nie było, dwukrotnie zdobył niemało punktów. W sobotę to nawet dużo. Tyle, że Kubacki miał się bić z Granerudem o pierwszeństwo i odrabiać straty. A poniósł kolejne. A Zniszczołowi, mimo dobrej passy, dalej do czołówki jak mi do niego.
O występie pozostałych Polaków szkoda w ogóle pisać. Wychodzi, że stuprocentową rację miał Thurnbichler, kiedy nie chciał brać Pilcha do Kulm. I wychodzi, że Wąsek ma regres tak poważny, że trzeba się zastanowić, czy ma sens jego wyjazd na MŚ. Moim skromnym zdaniem mimo, że mamy pewne pięć miejsc w konkursie na skoczni mniejszej, to jeśli Wąsek znacząco nie poprawi formy na treningach, powinniśmy lecieć do Planicy bez niego. Wielka trójka i Zniszczoł. No bo Habdas to też na razie, tylko i wyłącznie, ledwie kandydat na skoczka przez duże „S”. Nic więcej chyba. Dobrze, że Thurnbichler w niego wierzy. Ale żeby jechać na czempionat to jest zdecydowanie za słaby. Brak awansu do konkursu w T4S w wypadku debiutanta można przeboleć. Brak awansu do rundy finałowej na imprezie mistrzowskiej nie, bo to, moim zdaniem, wręcz obowiązek każdego startującego w takim konkursie reprezentanta Polski. A Habdas w takiej formie do II serii w Planicy na pewno nie wejdzie. To po co ma jechać?
Żyła skakał w konkursach indywidualnych jak poparzony. To jest wręcz niewytłumaczalne skąd taka różnica w jego występach nocą i za dnia. Chyba, że w zawodach duetów nikt nie sprawdzał kombinezonów. To by tłumaczyło sprawę, ale kazało się zastanowić nad paroma innymi rzeczami. W każdym razie jego skoki w sobotnie i niedzielne popołudnia budzą mój bardzo duży niepokój. Wygląda, w najlepszym razie, że się rozregulowuje niczym Stoch.
A propos jeża. Kamila zostawiono z trenerem Klimowskim. Nie wiem czy to dobry pomysł. Oby się nie okazało, że zostawiony samemu sobie trzykrotny mistrz olimpijski rozregulował się przez ostatni tydzień jeszcze bardziej niż przez poprzednie dwa. Wszyscy trenerzy bowiem, jak jeden, MUSIELI przecież polecieć do obiecanej Hameryki i nie było z kim potrenować.
Kryształowa Kula za sezon 2022/23 praktycznie przyznana i wręczona. Ja oczywiście pamiętam jaką stratę miał szesnaście lat temu, mniej więcej na tym etapie sezonu, Adam Małysz do Jacobsena (czy Jacobsen nie był, przez zupełny przypadek, zapytam przewrotnie, Norwegiem?), ale to chyba jednak zupełnie inna sytuacja. Małysz pod koniec stycznia ruszył niczym Granerud pod koniec grudnia, a Kubacki nie wygląda w tej chwili na Kubackiego z Neustadt czy Engelbergu. Z kolei Granerud w żadnym razie na zmęczonego, fizycznie i psychicznie, Jacobsena.
Budzą się z letargu Niemcy. Albo wyciągnęli jakiegoś asa z horngacherowego rękawa (mam na myśli kolejną sztuczkę najuczciwszego z najuczciwszych z jakimś elementem sprzętowym), albo rzeczywiście coś wreszcie w tym zardzewiałym dotąd zupełnie mechanizmie zatrybiło. W każdym razie tak Wellinger, jak i Geiger już mieszają, a mogą w najbliższym czasie jeszcze bardziej namieszać. A i drużyna (forma Eisenbichlera, Leyhe i Raimunda też rośnie) jest, być może, w stanie w najbliższym czasie poprawić humorom ichnim kibicom. I zepsuć wszystkim innym.
Bardzo mocni stają się gospodarze zbliżającej się imprezy mistrzowskiej. Oprócz najstarszego Prevca, który ma coraz większe szanse w ogóle w Planicy nie wystąpić. Lanisek, Zajc, Jelar, Demon. W rezerwie Kos. Tak bym na ten moment widział ich skład. Na szczęście dla Pero nie jestem trenerem Słoweńców.
A wracając do lokalizacji Lake Placid. No wreszcie jakiś świeży powiew w tej całej, skostniałej do cna, strukturze. I autentycznie spragniona oglądania wielkiego skakania publiczność. Może nie do końca amerykańska, ale lokalna. A nie zblazowane, nierzadko pijane watachy niemieckich Hansów i Helg w Willingen czy polskich Januszów i Grażynek w Zakopanem.
Ja wiem. FIS zaraz nałoży na Amerykanów tyle nakazów i obowiązków, że ci mogą nie dać rady im sprostać. W końcu nie są ani Niemcami, ani Austriakami, żeby można tam było na dłużej skakać przy tak nie dającym się ujarzmić wietrze i bez tak podstawowych elementów walki z nim jak choćby siatki.
Mimo wszystko wierzę w Amerykę. Po latach wreszcie liznęła tego Pucharu Świata i w nim, obym się nie mylił, zakosztowała. Dzięki polskiej Polonii zobaczyła, że można na tym chyba zrobić interes. Że połknęła bakcyla i że tego z rąk nie wypuści. Tak jak kiedyś nie wypuściła z rąk interesu związanego z organizacją zawodów w narciarstwie alpejskim. I wierzę, że w Ameryce Północnej wkrótce odbywać się będą, jako drzewiej bywało, więcej niż jedne zawody. I że skoki amerykańskie doczekają się znów Bulauów, Hastingsów, Collinsów czy Hollandów, co przełoży się na ich popularność na tym kontynencie. I że to się tak będzie, jedno z drugim, nakręcać i wracać do korzeni, a nie nawiązywać do zdobywania brązowego medalu na igrzyskach w Pekinie (i to na dużej skoczni, czyli w najważniejszym konkursie czterolecia!) w gaciach sięgających w kroku dolnej części łydek.
Utopia? Być może. Ale ja, po prostu, kocham skoki.
Inne tematy w dziale Sport