Nieoficjalną mistrzynię, rzecz, jasna, bo oficjalnych MŚ w tenisie, na razie, nie ma.
Kto by pomyślał?! Iga Świątek już poza turniejem i pewnie albo jest już w domu albo, w najgorszym wypadku, w samolocie do Warszawy, a w Wielkim Szlemie nadal gra Polka!
Po czarnej niedzieli, kiedy to odpadli i Iga, i Hurkacz, a skoczkowie wypadli najgorzej w całym sezonie, nie bardzo chciało się człowiekowi ustawiać budzik na w pół do trzeciej rano. Ale, na zasadzie „na przekór babci odmrożę sobie uszy”, nastawiłem. Pomyślałem, że skoro mogłem patrzeć na tamte przegrane, to kolejną też przeżyję.
Z tym przeżyciem to na początku pierwszego seta wydawało się, że niekoniecznie miałem nosa. Trzy gema i Garcia, bo to z nią, jakby się ktoś jeszcze nie domyślił, był ten mecz, dwa razy Polkę przełamała. Ale potem było już pięknie.
Powiedzmy sobie jasno. To nie był najlepszy w karierze mecz Francuzki. Gdyby grała tak, jak w WTA Finals z Igą (które to spotkanie, dodajmy, też przegrała) to po Magdzie nie byłoby chyba co zbierać. Trzeba sobie to szczerze powiedzieć. Garcia zagrała słabo. Miała dramatycznie niski procent pierwszego podania i wyrzucała na aut sporo forhendów. Tyle zauważyłem ja, amator. Ale jest też druga strona medalu. Bardzo dobra, moim zdaniem, gra Polki. Owszem, były też niepotrzebne błędy, ale stanowczość, konsekwencja w grze, granie długiej piłki, które zupełnie wybijało rywalkę z konceptu i wymuszało jej liczne uderzenia w siatkę lub aut, wreszcie dobry serwis i kupa fantastycznych winnerów spowodowały, że mamy Magdę wśród najlepszych ośmiu singlistek turnieju wielkoszlemowego. Nie muszę chyba dodawać, że to jej największy sukces w życiu.
Brawo, brawo, brawo!
Pojutrze czeka Polkę ćwierćfinał z Pliskovą. Bilans z Czeszką wygląda dość słabo, żeby nie napisać nędznie. 2:7. Ale ostatni mecz, w listopadzie, Polka wygrała w cuglach, a poprzedni, w US Open, przegrała w trzech setach (ostatni w tie-breaku) na własne życzenie. Tyle, że w Australii Pliskova , tak jak i Polka, gra co najmniej dobrze. Ale przed Australian Open spektakularnych zwycięstw nie odniosła. Choć trzeba przyznać, że jak przegrywała, to już z kimś znacznym. W Melbourne, za każdym razem bardzo pewnie, pokonała po dwie Chinki i dwie Rosjanki (jedna w barwach Kazachstanu). Przy czym z całej czwórki tylko Żang była rozstawiona. I to niżej niż wszystkie trzy z dotychczasowych rozstawionych rywalek Magdy.
Moim zdaniem, jak się wygrało, i to z będącą na fali, Garcią, to nie ma co pękać przed dużo mniej inwencyjną i mocno toporną technicznie Pliskovą. Jest ogromna szansa na półfinał. Lepszej nie będzie. Więc jak dają, to trzeba brać! Pamiętam jak Czeszka niecałe dwa lata temu po finale z Igą w Rzymie wyjechała podarowanym jej przez Polkę rowerem! I tą drogą proponuję stąpać, Pani Madziu!
Celowo nie piszę o żadnym finałowym horyzoncie. Po pierwsze trzeba się w stu procentach skupić na ćwierćfinale. Po drugie ewentualna półfinałowa przeciwniczka to już będzie, szczególnie biorąc pod uwagę jej aktualną dyspozycję, tenisowa Czomolungma.
Muszę przyznać, że jeszcze kilka dni temu nie przyszłoby mi do głowy, że Magda Linette, i to w takim stylu, grając z rzadko obserwowaną u niej wcześniej taką swobodą, awansuje do wielkoszlemowego ćwierćfinału. A jako lek na poniedzielnego kaca to już w ogóle jest dziewczyna najlepsza na świecie.
Od dziś LUBIĘ PONIEDAIAŁEK.
Inne tematy w dziale Sport