To znaczy tak.
Patrząc z perspektywy całego poprzedniego sezonu i przyjmując, że Iga jest zdecydowaną faworytką tego turnieju, to powinno nam być wszystko jedno z kim i w której rundzie zagra. Nie ona się powinna martwić, tylko potencjalne, wylosowane wczoraj, rywalki.
Patrząc z perspektywy nieco innej i chyba w tym momencie bardziej przystającej do rzeczywistości, to znaczy z takiej, że poprzedni sezon się jednak skończył, i to skończył dwa miesiące temu, że była długa przerwa, że może nie jest tak, że wszyscy startują do obecnego sezonu z czystą kartą, ale jednak wszyscy są po jakimś tam resecie, oraz biorąc pod uwagę takie okoliczności przyrody jak rezultaty bezpośrednich spotkań z potencjalnymi przeciwniczkami uzyskane w roku poprzednim, albo już w styczniu, to mogło być jednak zdecydowanie lepiej.
Już inauguracyjne spotkanie z Julie Niemaier nie musi być łatwe. Przypomnę, że w rozgrywanym ostatniego lata US Open Polka musiała się sporo namęczyć. Wygrał w trzech setach, ale jeszcze w połowie drugiego to mieliśmy miny, jakbyśmy szli w kondukcie pod górkę, w deszczu i pod wiatr.
W drugiej rundzie powinno być łatwiej, choć pozycje rankingowe, zarówno Węgierki jak i Kolumbijki, szczególnie tej drugiej, specjalnie od miejsca Niemki nie odbiegają. A punktowo dzieli je od niej ledwie 100 (Osorio) i 150 (Udvardy) oczek.
W rundzie trzeciej Iga trafi najprawdopodobniej albo na Kanadyjkę Andrescu, albo na Czeszkę Bouzkovą. Z tą pierwszą grała raz. W zeszłym roku w Rzymie. W pierwszym secie szło na żyletki. Potem już oczywiście jak nóż w masło. Ale, póki ma siły i kondycję, Kanadyjka jest bardzo groźna. Z Bouzkovą Świątek jeszcze oficjalnie nie grała. Czeszka jest klasyfikowana wysoko, bo w połowie trzeciej 10-tki rankingu WTA. To raz. No i dwa. Potrafi grać i wygrywać z najlepszymi (np. Collins, np. Garcia). Z drugiej strony jeszcze nigdy, za wyjątkiem zeszłorocznego Wimbledonu, nie przeszła II rundy Wielkiego Szlema. Więc, być może, kiedy Iga zamelduje się w III rundzie Czeszki nie będzie już w turnieju.
W czwartym pojedynku Polka może trafić na Danielle Collins. Zawodniczkę z którą, biorac pod uwagę wszystkie rozegrane przez Światek w zeszłym roku mecze, poniosła porażkę chyba najdotkliwszą. W sensie najwyraźniejszą. Nikt nie był od Igi na korcie w zeszłym roku tak wyraźnie lepszy jak Amerykanka. Przy czym, żeby spotkać się z naszą gwiazdą Collins musi najpierw przejść przez Kalińską, Muchovą i, co będzie pewnie najtrudniejsze i kto wie czy nie do zrealizowania, Rybakinę. Zresztą. Ewentualny mecz z Rybakiną nie musi być dla Igi wiele mniej wymagający niż ten z Collins. Ma z nią niby lepszy bilans oficjalnych meczów pod egidą WTA (1:0) niż z Amerykanką (1:1), ale to w końcu z Rosjanką/Kazaszką przegrała tuż przed ostatnią Wigilią w pokazówce. Potencjalne czwartorundowe rywalki Igi grały ze sobą dwukrotnie. Jest remis, ale ostatnia, bardzo świeża, partia (kilka dni temu w Adelajdzie) padła łupem Jankeski.
Ćwierćfinałowej przeciwniczki Igi szukałbym prędzej wśród zawodniczek czwartej niż trzeciej ósemki drabinki. To znaczy bardziej stawiam, ze Polka spotka się w ćwierćfinale z kimś z pary Gauff - Żeng niż na to, że to będzie Badosa albo Ostapienko. Mimo, że te dwie ostatnie otrzymały w rozstawieniu znacznie wyższe numery od Chinki.
Półfinał. Cóż. Zdecydowanie najbardziej wypadałoby się bać Peguli od której, po czterech wygranych z rzędu w roku ubiegłym, przyszło kilka dni temu porządnie oberwać. Groźna, siłą rzeczy, musi być Sakkari. Greczynka, po wyraźnej obniżce formy w pierwszej połowie zeszłego roku, od jesieni znów wydaje się wracać do lepszej dyspozycji.
Tym razem w drugiej połówce drabinki są, m.in., Jabeur, Bencic, Samsonowa, Sabalenka, Garcia i Kasatkina. No i nasza Magda Linette :). Ale nimi zajmiemy się wtedy, jak przyjdzie oceniać szanse finałowe. A propos naszego numeru nr 2, to są, moim zdaniem, szanse, żeby dotrwała do III rundy. Tam polegnie jednak, uważam, z Aleksandrową. Żeby z nią zagrać musiałaby też wpierw wygrać z Kontaveit. Tutaj daję poznaniance znacznie więcej szans. Estonka mocno spuściła z tonu, a Polka potrafi grać z tymi z wysokimi numerami.
O szansach Huberta Hurkacza wolę nie pisać, bo się człowiek naprodukuje, a ten weźmie i prześpi pierwsze dwa sety pierwszego meczu i będzie po herbacie. Normalnie to, przynajmniej do ćwierćfinału, nie ma go kto zatrzymać. Ale ile razy to już było podobnie i… zupa. Wiec nim, to się można na poważnie zająć dopiero wtedy, jak się będzie miał spotkać z Miedwiediewem. Do tego czasu lepiej na niego patrzeć niż o nim pisać czy mówić.
Inne tematy w dziale Sport