Parę godzin temu dobiegły końca emocje związane z tegoroczną edycją rozgrywanego na przełomie roku corocznego cyklu.
Jak się można było spodziewać już po konkursach w Niemczech (choć iskierka nadziei pojawiła się, przez chwilę, po pierwszej serii konkursu w Innsbrucku) w Turnieju zwyciężył tytułowy bohater niniejszego tekstu. Nie wyrównał, co prawda, rekordu Hannawalda, Stocha i Kobajasziego, czyli nie wygrał wszystkich czterech konkursów wchodzących w jego skład, ale dokonał czegoś innego. Pobił, i to o prawie 30 punktów, dotychczasowy punktowy rekord Turnieju, który od zeszłego roku należał do ostatniego z trójki wymienionych. Od dziś ten rekord wynosi 1191,2 pkt.
Zwycięstwo Wikinga jak najbardziej zasłużone. Tym bardziej że, jak głosi wieść gminna, po pierwszej serii w Innsbrucku został tak dokładnie przetrzepany przez sędziów, że nie ma żadnych wątpliwości, że skacze w przepisowym sprzęcie. To znaczy tych wątpliwości nie ma pan Kathol, który sprzęt sprawdza. Ale, jak wnoszę z dzisiejszych reakcji i zachowań Kubackiego, nie ma ich także najgroźniejszy rywal Norwega, a to jest dla mnie najbardziej wiarygodna informacja.
Granerud wygrał trzykrotnie i raz był drugi. Nasz lider zwyciężył raz, a trzy razy stał na najniższym podium. Trzy razy był z kolei w tym Turnieju na pudle Anze Lanisek. Można więc śmiało napisać, że tegoroczna edycja to Turniej Trzech Tenorów. Przy czym ten jeden lekko, a może trochę bardziej niż lekko, jednak ponad pozostałych wystawał.
Zaraz za podium dziesięciodniowe zawody skończyła pozostała dwójka w trójki naszych muszkieterów. Fajnie znów było popatrzeć jak Kamil Stoch, zamiast odpadać w pierwszej serii, bije się w każdym z konkursów o podium. Chwilowo nieskutecznie, ale gdzie to porównać do sytuacji z końca poprzedniego bądź początku obecnego sezonu. Równie miło było zobaczyć jak, 36-letni za dwa czy trzy tygodnie, Piotr Żyła w każdym konkursie mieści się w czołowej 10-tce zawodów.
W ostatnim z czterech konkursowych dni rywalizacji nie zaszło nic, co mogłoby obserwatorów turniejowych zmagań w jakikolwiek sposób zaskoczyć. Granerud, jako się rzekło, był najlepszy. Kubacki, mała przerwa i Lanisek tuż za nim. Świetni Żyła ze Stochem, bardzo dobra postawa prawie całego zespołu Austriaków (w tym tegoroczni debiutanci Aigner czy Ortner), choć lider w finale znów zawiódł, dobrzy (choć nie wszyscy) pozostali Norwegowie i Słoweńcy. Cały czas słabi Niemcy i jeszcze słabsi Japończycy, choć ci ostatni i tak, w zestawieniu z tym, co pokazali we wcześniejszych konkursach Turnieju, zaprezentowali się w Bischofshofen przyzwoicie. Pozostałe reprezentacje, czyli aktualnie skokowy plankton, jakby ich w ogóle w konkursie nie było. Niewidoczne. Zero punktów (no dobra, Deschwanden, ale jak miał nie punktować, skoro w parze rywalizował również z planktonem?) i zero zainteresowania zrobieniem dobrego wyniku. Jakby z góry stały na straconej pozycji. Ale może mi się tylko wydawało.
Dawidowi Kubackiemu urodziła się dziś rano córka. Więc nie był do końca skoncentrowany na skakaniu/lataniu precyzyjnym. Ale nawet gdyby był, to Graneruda by w generalce Turnieju nie wyprzedził. Może mógłby nawet powalczyć o wygraną w dzisiejszym konkursie. Ale w całym Turnieju na pewno nie. Za dobrze Norweg przez te 10 dni skakał, żeby go można było, ot tak, ni z gruszki ni z pietruszki, sobie wyprzedzić. Polak był zdecydowanie drugim najlepszym skoczkiem Turnieju, ale jednak tylko drugim.
Osobna sprawa to poziom samej dzisiejszej rywalizacji. Dopisała pogoda, niespecjalnie przeszkadzało jury i, od razu, mieliśmy fantastyczny konkurs. Trochę szkoda, że start nie wyszedł naszemu czwartemu do brydża Pawłowi Wąskowi ale, z tego co mówią na mieście, jemu skocznia w Bischofshofen wyjątkowo nie podchodzi.
Skończył się T4S, ale to dopiero niespełna pół sezonu. Można nawet rzec, że bliżej do jednej trzeciej. Zapowiada się niesamowita rywalizacja o Kryształową Kulę. Kubacki prowadzi o ponad 100 oczek przed Laniskiem i o ponad 130 przed Norwegiem, ale nie jest to wcale dużo zważywszy, że przed nimi jeszcze bite 20 konkursów.
Ważne, że Kubacki i Żyła cały czas w sztosie (każdy w swojej lidze oczywiście), że odrodził się Stoch i że Wąsek, wyjąwszy dzisiejsze zawody, regularnie kręci się w okolicach 20., a czasem lepiej, miejsca.
Nie wiem czy są jeszcze jakieś szanse na wskrzeszenie w tym sezonie Wolnego, ale Thurnbichler twierdzi, że tak. No to trzeba cierpliwie czekać. Wrócił do treningów kontuzjowany wcześniej duży talent Juroszek. Być może jakiś impuls dla pozostałych, nie wymienionych tu z nazwiska, członków naszych kadr, będą stanowiły zawody w Zakopanem. Oby, bo to może być dla nich ostatnia szansa na zaistnienie w tym sezonie.
Tak czy inaczej. Widać, że zatrudnienie Thomasa Thurnbichlera i jego ekipy to był ze strony Adama Małysza majstersztyk. Ruch, dzięki któremu (tylko i wyłącznie) jest, jak jest. Czekam kiedy Stoch, Żyła i Kubacki dojdą wreszcie do wniosku, że wypada się przed kamerą pokajać i publicznie przeprosić obecnego prezesa PZN za swoje zachowanie na koniec poprzedniego sezonu. Oczekiwałbym tego szczególnie od Kamila, który ma w tym względzie, jak się słyszy, najwięcej za uszami. Tym bardziej, że się, i to zasadnie, coraz szerzej ostatnimi czasy do kamery uśmiecha. A gdyby nie marcowe i wiosenne działania Pana Prezesa, nie miałby do tego dzisiaj pewnie żadnych powodów.
Przed nami Zakopane. Na tej przebudowanej Wielkiej Krokwi nie idzie nam ostatnio, podobnie zresztą jak Granerudowi, za dobrze. Najwyższy czas to zmienić. Ciekawe tylko kiedy odejdziemy od tego idiotycznego konkursu drużynowego w Polsce. Komu i czemu to ma służyć, to naprawdę nie wiem. Niech jeszcze zrobią w Zakopanem drużynówkę kobiecą. Będzie jeszcze bardziej zasadna.
Statystyki po środzie i dzisiaj, jak zdążę, jutro. Ale chyba dopiero w niedzielę. W każdym razie zapraszam.
Inne tematy w dziale Sport