Pomału to już żadnego tekstu na temat tego, co się dzieje w Fort Worth, nie da się zacząć inaczej niż od bałwochwalczych, z pozoru, hołdów w stronę naszej tenisistki. Bałwochwalczych, jak napisałem, na pierwszy rzut oka, bo po lekkim zastanowieniu czytelnik musi przyznać, ze te hołdy są uzasadnione.
Kto oglądał nocne spotkanie Polki z Coco Gauff ten znów musi być pod ogromnym wrażeniem stylu w jakim zwyciężyła. Ona jest, po prostu, jak walec. Powoli, ale metodycznie, rozjechała Amerykankę niczym wymieniona wyżej z nazwy maszyna. I tak jak w poprzednich dwóch meczach. Spokojny niczym wieczorek zapoznawczy, nawet momentami wyglądający na utratę kontroli nad sytuacją, początek meczu, po czym pozbawienie rywalki wszelkich złudzeń. W drugim secie wręcz łamanie kołem zakończone bajglem. Notabene to już 22. bajgiel Igi w roku i drugi z rzędu w meczu z Coco. Ich poprzedni mecz, ponad dwa tygodnie temu w ćwierćfinale w San Diego, skończył się identycznym rezultatem. Tyle, że bajgiel miał miejsce w secie pierwszym. Bogiem a prawdą, to mimo wszystko zawodniczka z USA nie zasłużyła na tak wysoką przegraną. Grała, przynajmniej w pierwszej partii, znacznie lepiej niż wskazuje wynik. Ale trafiła na Igę. A Iga od pewnego czasu najlepiej na świecie wie, że w tenisie liczy się każdy gem. I że żadnego, jeśli to tylko możliwe, za żadną cenę nie można odpuścić. I nie odpuszcza. I dlatego wszystko wygrywa. Oczywiście. Do tego są potrzebne mega umiejętności, które ma nie od dziś. Ale doszedł do nich wyjątkowy mental i bardzo dobrze dobierana na każdy mecz taktyka. Tyle.
Boję się o Coco, żeby z powodu Igi nie skończyła przedwcześnie kariery. Co wyjdą razem na kort, to baty. I to nie jakieś byle jakie, ale wyjątkowo porządne. Choć, jak napomknąłem, tym razem wynik końcowy był ciut za wysoki. Ale był. Aktualny bilans spotkań tej dwójki to 5:0. W żadnej z ich czterech potyczek, do których doszło w tym roku, Amerykanka nie wygrała więcej niż 4 gemów, a średnia uzbieranych przez nią w nich gemów wynosi 3,5/mecz. Nie ma czasu przeszukiwać archiwów, ale takiego wyniku to Świątek nie ma chyba z nikim. A, przypomnę, mówimy i piszemy o aktualnym numerze cztery na świecie. Przepraszam. Już tylko numerze pięć, bo w live rankingu wyprzedziła ją Sakkari. A może wyprzedzić jeszcze Garcia. Jeśli wygra półfinał.
No i a propos jeża. Muszę przyznać, że nie podejrzewałem Darii Kasatkiny o to, że stawi Francuzce nawet połowę tego oporu, jaki pokazała wczoraj wieczór. Po tym jak zdemolowała ją Polka, Rosjanka odrobiła lekcje. Najpierw posłała do kąta Gauff, a we wczorajszym meczu przegrała o włos. Ja bym tę wygraną Garcii rozpatrywał w kategoriach wręcz uśmiechu losu.
W każdym razie. Tak jak jeszcze wczoraj byłem pewny, że Garcia zagra na 100% w półfinale z Greczynką i będzie w tym półfinale mocną faworytką, tak teraz, po obejrzeniu spotkania z Kasatkiną, moją pewność co do wymiku półfinału muszę stonować. I to mocno. Raz, że Greczynka gra turniej życia. Dwa, że po porażce z Igą Garcia jakby oklapła. Trzy, że mecz z Rosjanką kosztował ją sporą utratę sił. A Sakkari sobie w tym czasie odpoczywała.
Sabalenka też sobie dzień dłużej odpoczywała oglądając mecz Polki, ale tutaj nie przywiązywałbym do tego faktu aż takiej wagi. Choć, jeśli Iga będzie miała w półfinale jakiekolwiek kłopoty, to wydaje mi się, że to może być powód główny. Jeśli nie jedyny. Innych sobie jakoś wyobrazić nie mogę.
Aha. Żeby tytuł nie był nie wiadomo o czym. Iga Świątek, wygrywając tej nocy z Coco Gauff, przekroczyła próg 11000 punktów zdobytych w rankingu WTA w jednym sezonie. Ma ich w tej chwili dokładnie 11085. Jeśli wygra półfinał będzie ich miała ponad 11400. Bariery 12000. oczek w tym roku już nie przekroczy. Zwycięstwo w turnieju oznaczać będzie bowiem 11835 punktów w rankingu. Prawie 7000 więcej niż ma druga w klasyfikacji Ons Jabeur. Jakieś pytania?
Podziwiam przezorność Barty. Doskonale wiedziała, kiedy ze sceny zejść.
Inne tematy w dziale Sport