Przy czym specjalnego zdziwka być nie może, skoro w decydującym meczu grała z Sakkari. Dobra. Od początku.
I-ligowy sezon tenisowy, ten regularny, za nami. Wczoraj miał miejsce finał ostatniej (przed WTA Finals) poważnej imprezy rozgrywanej w tym roku pod auspicjami WTA. W listopadzie i grudniu odbędzie się oczywiście jeszcze parę turniejów, konkretnie to siedem, ale o randze co najwyżej WTA 125.
Parę zdań o tym niedzielnym finale. Nie oglądałem, bo nie oglądam tenisowych inwentów w środku nocy bez udziału Polaków. Oglądałem natomiast wczoraj pod wieczór dogrywkę półfinału między Sakkari a Bouzkovą. Nie całą, bo wiadomo, Robert, ale ile się dało. To dodatkowo utwierdziło mnie w przekonaniu, żeby się na finał czasem nie skusić.
Kolejny, bardzo ważny, powód nie oglądania przez mnie tego spotkania był taki, że wiadomo było, że Sakkari to przegra. Raz, że była podmęczona wspomnianą dogrywką, a dwa, i to dużo istotniejsze, że ona praktycznie do każdego finału przystępuje z założonym zawczasu pampersem i każdy, w którym wystąpi, przegrywa. Finał, nie pampers. Jeden jedyny, potwierdzający regułę, wyjątek to marokański Rabat 3,5 roku temu, ale to był ledwie turniej rangi WTA 250. Czyli dla zawodniczek drugiego, może raczej trzeciego szeregu. Choć czasem było inaczej, bo dwa lata wcześniej wygrała tam Pawluczenkowa, a jeszcze dwa lata do tyłu Switolina, Poza tym, szeroko rozumiane, leszcze.
Żeby nie być gołosłownym. To był siódmy finał Greczynki i szósty przegrany. Piąty w dwóch setach. Tylko raz w przegranym finale, na początku obecnego roku w Petersburgu, Sakkari zmusiła rywalkę do rozegrania trzech setów. Pokonała ją wówczas Estonka Kontaveit wygrywając zresztą przegrany (jak się wydawało przez niemal całe spotkanie) mecz.
Jessica Pegula, jak dotąd, jeśli kojarzyła się z wygranymi finałami WTA, to zdecydowanie bardziej w deblu. W Guadalajarze wykorzystała nieobecność Świątek i Jabeur, i ze stosunkowo dużą łatwością wygrała cały turniej. Najtrudniej miała, jak się okazało, w pierwszym pojedynku z Rybakiną, kiedy to musiała grać trzy sety, w tym decydujący o końcowym wyniku tie-break. Potem były już tylko dwusetowe, osiągane bez specjalnego wysiłku, wygrane. W czterech kolejnych meczach praktycznie tylko jeden set, ten pierwszy z Azarenką zakończony tie-breakiem, był rzeczywiście zacięty, choć sam ostatni gem tego seta do najbardziej emocjonujących już nie należał.
To był piąty finał w singlowej profesjonalnej karierze Amerykanki. Drugi wygrany. Trzy lata temu Pegula zwyciężyła w Waszyngtonie wygrywając decydujące starcie z Włoszką Giorgi (po drodze pokonała, jak na razie jedyny raz w życiu, naszą Igę). Tyle, że turniej był rangi WTA 250. Obecne zwycięstwo to oczywiście coś znacznie wartościowszego. W tym roku Amerykanka awansowała do turniejowego finału po raz drugi i po raz drugi były to zawody rangi WTA 1000. Poprzednim razem, w maju, musiała uznać w finale wyższość Jabeur. Dzięki niedzielnej wygranej córka miliardera ze stanu Nowy Jork umocniła się w rankingu WTA Race na zajmowanej już od jakiegoś czasu pozycji nr 3.
No to jeszcze, żeby było do czego nawiązać w następnym poświęconym tenisowi tekście, ostateczna kolejność na koniec sezonu regularnego i rozstawienie zawodniczek przed turniejem w Fort Worth:
1. Iga
2. Jabeur
3. Pegula
4. Coco
5. Sakkari
6. Garcia
7. Sabalenka
8. Kasatkina
Jak mnie ktoś spyta o grupę marzeń Igi, to odpowiem krótko. Z czołowej czwórki Gauff, z pozostałych Kasatkina i Sakkari. Od biedy może być Sabalenka. Myślę, że niedobrze byłoby grać we wczesnej fazie turnieju z Jabeur i Garcią, a średnio na jeża, mimo bardzo niedawnej wyraźnej wygranej, z dowartościowaną w niedzielę Pegulą. Przy czym, generalnie, w Dallas Iga powinna wypaść, uważam, bardzo dobrze. Chyba, żeby lało. To znaczy, jeśli niektóre pójdą va banque, czyli w ślady Halep. Ale myślę, że wątpię. To nie czasy Williamsów i Szarapowych.
BTW
Podobno Świątek, oczywiście na przykład, była badana w poprzednim sezonie na doping 29-krotnie, a taka Tunezyjka, też tylko na przykład, ledwie 10 razy. Częściej od Polki testowano tylko Krejcikovą i Ostapienko. WTA, jak to wielokrotnie wszem i wobec udowadniała, jest sprawiedliwa niczym Temida. Nie ma się co dziwić, że Ruscy grają w cyklu, a za Wimbledon nie przydziela się punktów.
Inne tematy w dziale Sport