Iga wróciła! Do dobrej, jeśli nie bardzo dobrej, gry znaczy. Co skutkuje finałem w US Open.
To znaczy tak. W pierwszym secie to wyglądało bardziej na powrót do meczów z Niemeier i Pegulą raczej. Ale to, co pokazała w setach numer 2 i 3 to był już tenis przez duże „T”. W jej wydaniu zdecydowanie najlepszy od ostatniej finałowej piłki w Roland Garros.
Aryna Sabalenka może pomału, jeśli już tego czasem nie zrobiła, wpadać z powodu Polki w depresję. To jej czwarta porażka ze Świątek w ciągu pół roku. Doha, Stuttgart, Rzym, teraz New York. Trzeba przyznać, że tym razem poszło jej z Igą zdecydowanie najlepiej. Nie tylko dlatego, że w końcu wygrała seta. Była w tym meczu równorzędną rywalką i, przy nieco większym szczęściu, mogła ten mecz wygrać. Więcej. Gdyby miała psychikę Igi, to by po prostu wygrała. Polka by tego 4:2 w ostatnim secie nie wypuściła. Dlatego to ona jest aktualnie numerem 1 na świecie, a Białorusinka ma na koszulce „tylko” szóstkę. To znaczy będzie miała od poniedziałku.
Finał w sobotę wieczór z Jabeur. Z Jabeur, która trzy godziny wcześniej, po najlepszym swoim meczu nie tylko w tym roku, ale chyba w całej karierze (oglądałem, więc wiem co piszę) zdeklasowała rewelacyjną w ostatnich miesiącach Francuzkę Garcię. Mimo, że tej ostatniej nie można wiele zarzucić. Tunezyjka grała jednak tak świetnie, że dziś przegrał by z nią nawet Djokovic (wiem, że słabe, ale jestem w euforii po przemianie Igi).
W tytule napisałem, że będzie powtórka z Rzymu. Specjalnie, bo to sugeruje również powtórkę wyniku, który tam padł. Czego bym oczywiście, podobnie pewnie jak reszta polskich kibiców, sobie życzył. Rzeczywistość jest taka, że po tym co można było zobaczyć dzisiaj w nocy, mimo naprawdę bardzo dużej poprawy u Igi, nie będzie ona faworytką sobotniego finału. Mimo, że jest numerem 1 na świecie. I mimo, że ma w Race Rankingu prawie dwa razy więcej punktów od finałowej rywalki (notabene wyraźnie w nim drugiej i z tej pozycji już na pewno przystępującej do listopadowego finału sezonu). Nie wiem czy pojęcie „underdog” może obejmować nr 1 na świecie, ale jeśli może, to to Iga, a nie Ons, będzie dla mnie w sobotę tym underdogiem.
Za Polką przemawia to, że wygrała, i to wyraźnie, ostatni ich mecz, wskazany w tytule finał w Rzymie. I to, że w drugiej części sezonu, oprócz tego, ze przegrywała, nauczyła się odrabiać straty w sytuacjach, kiedy jej nie idzie. W każdym przypadku, czy to z Garcią, czy to z Haddad-Maią,, czy nawet z Keys (choć tutaj nie ugrała pełnego seta) po początkowych nokdaunach Iga potrafiła podjąć walkę. Nie do końca skuteczną, ale jednak. To jest bardzo ważne. A tego sezon wcześniej nie było. Na wiosnę też, bo przecież nie mogła tego ćwiczyć, ponieważ prawie wszystko wygrywała w dwóch setach. Były w Indian Wells trzysetowe mecze, ale ich nie liczę, bo miały miejsce w pojedynkach ze słabszymi rywalkami. Do dzisiejszego zwycięstwa z Sabalenką, a wcześniej z Niemeier, przygotowały ją znacznie bardziej wygrane sety, które zanotowała przy okazji porażek w Warszawie, Toronto i Cincinnati.
Trzeci wielkoszlemowy finał w życiu naszego narodowego dobra. 11-ty w ogóle. Z dotychczas rozegranych wygrała 9. No to ja, jako skończony statystyk sportowy (choć amator), chciałbym, żeby liczba tych finałowych zwycięstw się zaokrągliła. Lubię krągłości po prostu. Różnego rodzaju zresztą.
PS
Czy wygra ten finał czy przegra, mogę to już w końcu napisać. Długo się przed tym broniłem, bo 1.Straszna ze mnie konserwa, 2.Nie byłem co do tego przekonany. Teraz już jestem, więc piszę. IGA PRZEBIŁA AGNIESZKĘ. Sorry, pani Agnieszko, ale tak uważam. Szala się przechyliła.
Inne tematy w dziale Sport