Poważnie, drodzy narzekacze.
O co Wam wszystkim chodzi, do cholery?
Iga Świątek przegrała w ostatnim czasie cztery spotkania. Jednego nie ma co liczyć, bo było na trawie. Na trawie, na której przed Wimbledonem w ogóle nie grała. Co było, być może, błędem bo, moim zdaniem, powinna była zagrać jakiś słabiej obsadzony turniej trawiasty. Na pewno nie w Berlinie, ale już w takim Birmingham, to czemu nie? W każdym razie trawy do tych „rozważań” pod uwagę nie biorę. Zostają więc na poważnie trzy porażki. Z Garcią, z Haddad Maią i wczoraj z Keys. I tak:
Francuzka, nie dość że wygrała w pięknym stylu całe Poland Open, to jeszcze w Cincinnati jest już w ćwierćfinale (zaliczając w tym turnieju, bez straty seta, takie nazwiska jak, po kolei, Martic, Sakkari i Mertens), a kto wie czy po najbliższej nocy nie będzie już szczebel wyżej po wygranej z, też całkiem niczego sobie ostatnio, Pegulą.
Brazylijka po wygranej z Igą doszła w Toronto do finału, którego wcale nie musiała przegrać.
Amerykanka wczoraj wygrała z Polką, wcześniej z Ostapienko, a kilkadziesiąt minut temu w jeszcze lepszym stylu odprawiła zwyciężczynię tegorocznego Wimbledonu Rybakinę. A tak w ogóle są, i nie nazwałbym ich aż tak niewielkimi, szanse na to, by Keys i Garcia spotkały się w Cincinnati w finale.
No to ja się pytam. Czy Iga Świątek przegrała z jakimiś leszczami? Jakie są obiektywne przesłanki, żeby pisać, że jest w jakimś niebywałym kryzysie? Myśleliście, że cały czas będzie grała tak, jak na wiosnę, do końca kariery?
Ja cały czas wierzę w to że, choć może się wydawać, że na to nie wygląda, jest zupełnie możliwe, że Polka osiągnie w Nowym Jorku duży sukces, pełnej puli nie wyłączając. Bo ona wcale nie gra tak, jak to opisujecie. Po prostu. Przegrywa z tymi, które w tej chwili grają bardzo dobry tenis. Aktualnie lepszy nawet od niej.
A jak tego sukcesu nie będzie? To przyjdzie na MŚ w październiku. Albo, najdalej, w styczniu. Bo Iga Świątek to tenisowy brylant. I jak już zdacie sobie z tego sprawę, to zdobądźcie się na jakieś małe MEA CULPA. Bo to wstyd najpierw wynosić kogoś pod niebiosa, a potem wyklinać niczym upadłego anioła. W dodatku bez powodu. Słomą z butów zalatuje zwyczajnie.
Bez związku i nie na temat. Fajdek z tym tekstem po przegranych zawodach, ze ME to żaden prestiż, to lekko przesadził. Gdyby to powiedział nie jadąc do Monachium, albo chociażby przed konkursem, to jeszcze by to jakoś wyglądało. Ale tak? Natomiast za to, ze powiedział co myśli o wstrzymaniu konkursu na kilkadziesiąt minut, to oczywiście pełen szacun. Tym wszystkim urzędasom sportowym to naprawdę do łba bije. Zawodowi macherzy od losu, KI(ch)M.
Inne tematy w dziale Sport