Nasze sportowe dobro narodowe nr 1, bo przecież będzie nim przynajmniej do soboty wieczór, kiedy to dwie bramki Roberta z kelnerami z Rayo mogą przesądzić, że demokratyczna większość (chcieliście demokracji, to teraz znajcie skutki) kibicowskiej braci znów przeważy szalę na korzyść piłkarza, rozpoczyna jutro ostatnią część sezonu.
Od kilku dni Polka jest już w Stanach. Odpoczęła, mam nadzieję, po niezbyt udanym i niezbyt potrzebnym (z jej, a nie jej ojca i paru naszych tenisowych notabli, punktu widzenia) turnieju w Warszawie i od środy znów będzie, albo i nie, zaspakajać nasze, niesamowicie wygórowane, żądania.
Napisałem „nasze” mając na myśli wszystkich, a jest ich w tej chwili pewnie kilka milionów, którzy jutro koło 19-tej siądą przed telewizorami po raz pierwszy i będą siadać do momentu aż Polka w Toronto odpadnie albo wygra kolejny finał. To znaczy te kilka milionów to siądzie jak już będzie półfinał albo finał, ale we wcześniejszych rundach też ich będzie kupa.
Z kim Polka powalczy o swój siódmy w tym roku, a równo 10-ty w karierze tytuł? Zacznie od rundy drugiej i pojedynku z chorwacką Australijką Ajlą Tomljanovic, która właśnie wymęczyła zwycięstwo z Kudermnietową. Szkoda, bo z Rosjanką Idze się zawsze świetnie grało. Z Chorwatką Światek spotkała się tylko raz, właśnie w Toronto. To było dawno i nieprawda, bo trzy lata temu i rywalka skreczowała po pięciu gemach z powodu nieudawanej kontuzji. Więc meczu jakby nie było. Tomljanovic, mimo dość słabego rankingu, rozegrała w tym sezonie kilka bardzo dobrych meczów. Sam widziałem, na przykład, jak rozklepała Anetkę Kontaveit. A to, choć Anetka od pewnego czasu słabuje, nie jest byle jaki wyczyn. Czyli lekko być w środę nie musi.
W rundzie trzeciej czekają albo Leyla Fernandez albo Brazylijka Haddad-Maya. Mi się wydaje, że Polce łatwiej byłoby wygrać z Kanadyjką, którą już zresztą, na początku tego sezonu w Adelajdzie, w kozi róg zapędziła.
Runda czwarta, czyli w tym wypadku ćwierćfinał, to, teoretycznie, najprędzej Muguruza, ale w Muguruzę to chyba aktualnie nawet jej rodzice nie wierzą. Jak dla mnie to na tym etapie najbardziej prawdopodobnym jawi się mecz z Osaką albo Bencic. Wolałbym grać z Osaką, bo choć z oboma bilans ma Iga 1:1, to z Japonką ostatnie spotkanie, i to w marcu, wygrała, a ze Szwajcarką nie dość, że grały ostatni raz w poprzedniej edycji US Open, to jeszcze Polka przegrała. Jest jeszcze przeżywająca szóstą młodość Kanepi, ale ona jest zdecydowanie za stara, żeby rozegrać cztery zwycieskie mecze z tenisową śmietanką. A w Toronto, po ewentualnym zwycięstwie nad Osaką, czekają na nią, w kolejności, Muguruza, Bencic i Świątek.
W drugiej ćwiartce znajdują się Jabeur, Sakkari, Pliskova i Kasatkina, która wygrała w zeszłym tygodniu w San Diego. Jedna z nich powinna być przeciwniczką Igi, gdyby ta wygrała ćwierćfinał, w meczu półfinałowym. Osobiście, i pewnie nie odkryłem Ameryki, stawiam na Finezyjkę.
Zwyciężczyni górnej połówki drabinki będzie miała za rywalkę w finale kogoś z grona: Kontaveit, Badosa, Rybakina, Halep, Ostapienko, Pegula, Gauff. Resztę tenisistek z dolnej połówki z pretendowania do wygranej w Toronto wykluczam. Co też za bardzo odkrywcze nie jest. A z tej siódemki? Rzuciłem kostką i wyszła mi Rumunka. No i dobrze. Finału z Halep Świątek jeszcze nie grała.
Sztab Igi zrobił, moim skromnym zdaniem, duży błąd, że zdecydował się na grę Polki w Warszawie. Nie dlatego, że w Warszawie, tylko dlatego, że na cegle. Większość rywalek gra od kilku tygodni na hardzie, a Polka, miast ćwiczyć na tej nawierzchni jak reszta, traciła czas na cegłę. W dodatku bez efektów. No ale tu grały, zakładam, zupełnie inne czynniki. Nazwijmy je strategiczne. Jeżeli będą miały one grać w przyszłym roku, to turniej dużo lepiej i mądrzej, ze względu na późniejszy kalendarz, rozegrać na hardzie. A jeśli się nie da, to Świątek nie może tam grać.
Tymczasem idę oglądać mecz Osaki z Kanepi. W końcu dobrze już dziś wiedzieć z kim najprawdopodobniej Polka zagra w czwartej rundzie.
Inne tematy w dziale Sport