Nie mogłem dzisiaj oglądać live’a. Są po prostu, jak to niedawno powiedziała dzisiejsza półfinałowa rywalka Igi Świątek zapytana o swoją nieobecność w Wimbledonie, sprawy ważniejsze niż tenis.
Wszedłem do domu w momencie, kiedy grano piłkę meczową. Wypadało poczekać z postem do momentu kiedy się mecz oglądnie. Wypadło na 20-tą. Trzeba przyznać, ze Canal+, który relacjonuje mecze Polek w ciągu całego sezonu, znacznie szybciej pokazuje powtórki. Eurosport woli, po raz nie wiem który, pokazywać The best of Giro bez Polaków albo, co gorsza, jakieś wyścigi samochodowe siódmej kategorii. A kibice tenisa niech czekają. W końcu nikt im nie kazał siedzieć do nie wiadomo której, czyli 15-tej, w pracy albo, tak jak mnie, zajmować się w tym czasie czymś innym, prawda? No to piszę dopiero teraz.
Wszystko się sprawdziło. Kasatkina, która cały turniej grała bardzo dobrze, już w ćwierćfinale zaczęła wykazywać niedostatki kondycyjne. I dzisiaj też to miało miejsce. Mocna do połowy pierwszego seta, potem była dla Polki tylko tłem. Żałuję tylko jednego. Że w drugim secie nasza nie wygrała do zera. Byłby kolejny klocek w bajglowej układance i można byłoby podgonić w biciu rekordu świata wszech czasów należącym bodaj do Steffi Graf (bodaj 29 bajgli w sezonie). Iga ma ich na razie, jak dobrze liczę, 16. Rosjanka ugrała z Polką 3 gemy, co niemal dokładnie odpowiada jej tegorocznej średniej spotkań z Igą. Grały w tym roku po raz czwarty, a łączna zdobycz Kasatkiny w przedmiotowym temacie to dokładnie 14 gemów. Te dwa nadprogramowe zdobyła w najlepszym tegorocznym występie przeciwko Świątek, czyli w Melbourne.
Drugi mecz półfinałowy oglądałem już na żywca. Na początku był chaos i krzyki Trevisan, na które sędzina, mimo apeli Amerykanki, nie reagowała. A powinna, bo były na miarę Szarapowej. Potem, tak jak się można było spodziewać, Gauff opanowała sytuację i rozklepała Włoszkę. Końcowe 6:3, 6:1 jest chyba jednak nieco za wysokie. Pierwszy set był zdecydowanie bardziej wyrównany niż sugeruje suchy wynik. Przy okazji brawa dla reprezentantki Włoch która, mimo posiadania warunków fizycznych sugerujących raczej jej uczestnictwo w Międzynarodowych Mistrzostwach Liliputów niż Międzynarodowych Mistrzostwach Francji, potrafiła dotrzeć tak wysoko i pokonać kilka zawodniczek, z którymi poprzegrywałaby normalnie pewnie po osiem meczów na dziesięć.
W sobotę o 15-tej finał. Mimo bardzo dobrej dotychczasowej gry Amerykanki Iga jest, przynajmniej dla mnie, zdecydowanym faworytem tego meczu. Oczywiście Polka musi kiedyś w końcu jakiś mecz przegrać, ale dlaczego niby miałoby się to stać w sobotę i to w turniejowym finale, których to, na ostatnie siedem wygrała…siedem? W sytuacji kiedy w dwóch poprzedzających tenże finał meczach w pierwszym z nich przeciwniczkę sobie w narożniku ustawiła i punktowała, a w drugim dodatkowo jeszcze niemiłosiernie okładała?
No więc kupy by się ta jej ewentualna porażka nie trzymała, prawda? Dlatego wygra. Niezależnie od tego, jak zagra jutro Gauff i jak ją będzie chwalił Mats Willander. Howgh!
Inne tematy w dziale Sport