Za nami dopiero dwie rundy francuskiego Wielkiego Szlema, a już spore grono faworytek tego turnieju za burtą.
Zacznijmy może od tej połówki, w której nie gra Świątek. Nie ma Jabeur, która miała być główną konkurentką Igi w wyścigu o berło. Co może dziwi nieco mniej, ale jednak dziwi, nie ma już też jej pogromczyni, Magdy Linette. Nie ma jej zresztą z tych samych powodów co z reguły. Polka nie potrafi zagrać dwóch spotkań z rzędu na poziomie I-ligowym. Jeśli dwa mecze z rzędu wygrywa, to dlatego, że w którymś z nich rywalka gra jeszcze gorzej od niej. Nie ma obrończyni tytułu, Czeszki Krejcikovej. Trudno zresztą żeby była, skoro nie grała wcześniej przez ponad trzy miesiące. Nie ma rozstawionych (z odległymi numerami, ale jednak) Cirstei i Kvitovej. Odpadły też czołowe postacie aktualnego rankingu: numer trzy Greczynka Sakkari i numer pięć Estonka Kontaveit. Niewiele niżej w rankingu były Muguruza (10) i Raducanu (12). O ich tegorocznym pobycie w Paryżu też już słuch zaginął. Dodajmy do tego takie nazwiska jak Osaka czy Andreescu i mamy obraz zniszczeń dokonanych w tegorocznych zmaganiach RG na faworytkach w dolnej połówce drabinki żeńskiego turnieju.
Przejdźmy do połówki górnej. Czyli do tej, do której nam bliżej, bo wiąże się z Igą. Tu rzeź nie jest wiele mniejsza. Po kolei. W I rundzie odpadła finalistka ze Stuttgartu, Samsonowa (w rankingu nr 27, w turnieju 25). Dzięki temu Polka będzie miała, przynajmniej teoretycznie, łatwiej w rundzie III. W czwartej też musi mieć, bo dzisiaj odpadły Halep (nr 19) i Ostapenko (13). Ich tak wczesne odpadnięcie z turnieju powoduje, że Idze nie wypada wręcz w Paryżu stracić choć jednego punktu z zeszłorocznych rankingowych zdobyczy. No bo przecież, przy całym szacunku do Cornet albo do dzisiejszej pogromczyni Rumunki, nie sposób przypuszczać, by były w stanie nawiązać walkę z numerem 1 na świecie, a co dopiero go pokonać.
O czym ja zresztą w ogóle piszę? Możemy je obie rozważać w kategoriach mniejszej lub większej przeszkody do ominięcia po drodze do celu, ale to tak, jakby obecny Liverpool albo Manchester City miały się przejmować, że w ćwierćfinale Pucharu Ligi trafiły na West Ham, a nie na Southampton. Owszem, przegrać mogą. Ale brać to wcześniej pod uwagę? No nie wolno!
Pozostańmy jeszcze chwilę przy górnej połówce drabinki. Czyli tu, gdzie jest Iga. Poza turniejem są już Pliskova (nr 8 rankingu) i finalistka z Australii (gdzie wygrała z Igą), pokonana przez swoją rodaczkę trenowaną aktualnie przez Sierzputowskiego, Amerykanka Collins. Z dobrze prezentujących się ostatnio zawodniczek odpadły też rozstawiona z 30-tką Aleksandrowa oraz nierozstawiona kumpela Igi, Słowenka Juvan. Do tego bardzo przyzwoita w ostatnim czasie Ukrainka Kalinina (uległa dzisiaj w bardzo emocjonującym i wyrównanym spotkaniu Amerykance Peguli).
Pytanie: kto, w takim razie, się ostał? 32 tenisistki dokładnie. Z tego parę nierozstawionych w miarę groźnych, parę z niezbyt wysokim numerem i groźnych oraz jedna z wysokim numerem i niekoniecznie aż tak groźna.
W połówce Igi rzeczone Francuzka i Chinka, spełniająca oba warunki wspomniana ciut wyżej Pegula (nr 11), zawsze niebezpieczna i niewiadoma Słowenka Zidansek, nieobliczalna Keys, nieco bardziej obliczalna Rybakina, oczywiście Badosa, którą w poprzednim akapicie wymieniłem z osobna, choć nie z nazwiska oraz numer 20-ty rankingu i turnieju Kasatkina. I to właśnie Rosjanka jest moją kandydatką na rywalkę Polki, jeśli tej wcześniej w drewnianym kościele nie spadnie na głowę cegła, w półfinale. I nie dlatego, że ją lubię (Rosjankę, znaczy), bo po pozyskaniu wiadomości, że nie wystąpi w Wimbledonie, jako jedyna z Rosjan, zamiast biadolić nad swoim ciężkim losem powiedziała, że są rzeczy ważniejsze od tenisa. Ona po prostu jest ostatnio w rzeczywiście wysokiej dyspozycji. Gdyby do takiego półfinału doszło, to mimo trzech dość wyraźnie wygranych bezpośrednich konfrontacji Igi w tym roku, w żadnym wypadku nie należy Kasatkiny lekceważyć. Jej forma wyraźnie zwyżkuje. Czuj duch! Jest jeszcze Sabalenka, ale ona raz, że musiałaby już w czwartej rundzie wygrać właśnie z Kasatkiną, a dwa, ze nawet jak przez nią przejdzie, potem niech nawet przejdzie przez ćwierćfinał (a tam, najprawdopodobniej, albo Rybakina albo Badosa), to jak tylko zobaczy w półfinale Igę, to od razu popuści. Więc ja jej życzę obecności w półfinale. Pod warunkiem, że będzie tam Iga.
Na drugiej półkuli z kolei, z tych, które trzeba brać pod uwagę jako poważne kandydatki na występ w ćwierćfinale, pozostały w boju, moim skromnym zdaniem, weteranka Kerber (nr 21), choć z nią to różnie może być i może się, ni z gruszki ni z pietruszki, pośliznąć nawet w III rundzie na Sasnowicz, dalej Anisimowa (27) lub Bencić (14), które to trafią na siebie prawdopodobnie w rundzie IV, Gauff (18) i, mimo wszystko, bardziej Azarenka (15) niż Teichmann (23) czy nierozstawiona Stephens. Czarnym koniem może być Muchova, ale pokonanie najpierw Anisimowej, a potem jeszcze Bencic, jest w tym momencie chyba ponad jej siły.
Dużo mądrzejsi będziemy koło poniedziałku, bo wtedy będzie już chyba po całej czwartej rundzie. Również u mężczyzn, gdzie nasz rodzynek, jeśli pokona w sobotę Goffina, z którym poległ w Rzymie, to trafia na rozstawionego z ósemką Ruuda. Nie zadroszczę żadnemu z nich. Łącznie z Polakiem. Którykolwiek z tej trójki wejdzie do ćwierćfinału, czeka na niego niezniszczalny w Paryżu Cicipas. Ale o tym pogadamy, jak będzie tak daleko.
Nasz "młody" deblista Zieliński awansował do trzeciej rundy. I to jest na pewno wielki sukces bez względu na to, co z nim się będzie dalej w Paryżu działo. A wcale nie musi się dziać źle.
No to jeszcze to, bo nie wiem, czy już to tutaj pisałem. WTA i ATP to skorumpowane dziwki są. Pisałem? Nie szkodzi.
I tym optymistycznym akcentem żegnam się do następnego posta.
Inne tematy w dziale Sport