Ten tekst jest jeszcze bardziej spóźniony od tego o Guardioli. Powód jest dokładnie ten sam, więc pozwolę sobie go przemilczeć. A teraz już ad rem.
Wybacz Królu!
Ja, Twój fan od zarania, stawiałem na Trumpa. Mimo, że było widać, że nie jest w optymalnej dyspozycji. Może nawet od niej daleki.
Gdyby nie był, to by wygrał. Przyznał to zresztą sam Ronnie, który otwartym tekstem powiedział, że to Trump ma największy snookerowy potencjał na świecie. I że, jeśli jest w formie, jest nie do pokonania. No więc Trump w formie nie był, ale i tak został wicemistrzem świata. Choć nie musiał, bo Markowi Williamsowi do dogonienia go w półfinale niewiele zabrakło. Więcej. Nawet go dogonił i odrobił, w pewnym momencie siedmiofrejmową już, stratę. Było przecież po 16. Decider należał jednak do Anglika.
O’Sullivan, nie prezentując wcale maksimum swoich możliwości, zdobył tytuł jak najbardziej zasłużenie. W każdym spotkaniu w Crucible trzymał rywala na bezpieczny dystans. W meczach z Gilbertem (I runda) i w półfinale z Higginsem, na samym początku meczu przegrywał, ale nawet wtedy bardzo szybko brał lejce w swoje ręce. Jego zwycięstwo w żadnym ze spotkań nie było ani przez moment zagrożone. Kontrolował sytuację od A do Z. Był wyjątkowo skoncentrowany. Nawet jeśli popełniał błędy, to tylko wtedy, kiedy mógł sobie na to pozwolić. Na przykład w jednej z faz meczu z Higginsem, bo tamten akurat popełniał ich wówczas jeszcze więcej.
Anglik zrównał się z dotychczasowym liderem snookerowej ery nowożytnej, Stephenem Hendrym (Joe Davisa nie liczymy, bo on występował w erze snookerowego kamienia łupanego i na jego 15 tytułów trzeba jednak patrzeć przez pryzmat znacznie mniejszej konkurencji, choć kapelusze z głów zdejmować wypada za każdym razem), i dzięki temu może już teraz bez krępacji mówić o sobie jako o najwybitniejszym, wynikowo, współczesnym snookerzyście. Przedtem było to, przynajmniej z formalnego punktu widzenia, nie do końca uzasadnione. Anglik ma najwięcej tytułów mistrza świata, najwięcej zwycięstw w ogromnie prestiżowym UK Championship, najwięcej zwycięstw w równie prestiżowym turnieju Masters, najwięcej wygranych turniejów rankingowych i ma też na koncie najwięcej brejków maksymalnych. O brejkach stupunktowych nawet nie wspominam, bo tam różnica jest cały czas kolosalna.
Jednym słowem pełną gębą debeściak.
Wreszcie chyba do końca zaspokoił swoje ambicje. Pytanie, czy w takim razie teraz już odpuści, czy będzie próbował śrubować to, czego dokonał. W tym „śrubowaniu” może być jedna zasadnicza przeszkoda. Judd Trump.
Bo Judd Trump to, przynajmniej dla mnie, jedyna realna aktualnie możliwość, żeby rekordy Ronnie O’Sullivana nie okazały się wieczne.
Czego im obu życzę, bo tego, że Ronnie będzie swojego „ucznia” w tym dopingował, jestem pewien. Prawie:)
Inne tematy w dziale Sport